Znacie to uczucie, które pojawia się, kiedy oglądacie akurat jakiś horror, a jeden z bohaterów robi coś potwornie głupiego? Ma w domu demona, ale wyjmuje planszę ouija, bo uznaje, że dobrym pomysłem jest zagadanie do niego w ten sposób? Albo wie, że za oknem jest potwór, który tylko czeka żeby rozszarpać mu gardło ale i tak go wpuszcza do domu, bo może - tylko może - to nie jest zły potwór? Albo po prostu schodzi do piwnicy w której coś niepokojąco skrzeczy?
Na pewno wiecie, o czym mówię.
Gry paragrafowe pozwalają nam sprawdzić czy faktycznie jesteśmy tacy przewidujący i rozsądni, jak lubimy o sobie myśleć.
,,Nawiedziciel Mroku'' zabiera nas do mrocznego Providence - wcielamy się w postać pisarza Roberta Blake'a, który powodowany mieszanką patologicznej ciekawości i wyrzutów sumienia postanawia jeszcze raz dostać w swoje ręce przeklęte ,,De Vermis Mysteriis''. Czy mu się to uda? To zależy tylko od nas i od naszych wyborów.
Historię przeszłam do tej pory około siedmiu razy i przyznam, że byłam niesamowicie zaskoczona tym, że nie umarłam już za pierwszym podejściem. Ani nawet za drugim. A kiedy już się to stało, to nie miało to nic wspólnego z żadnymi kosmicznymi nienazwanymi horrorami.
Udało mi się za to stworzyć własną sektę Azathotha. No i poznałam samego Lovecrafta, chociaż to - przyznam - było nieco rozczarowującym doświadczeniem.
(Nie wiem czemu, ale oczekiwałam, że będzie bardziej odważny.)
Plusem rozgrywki jest to, że w porównaniu do innych gier paragrafowych przebiega ona dość szybko. Minusem - to, że początek jest powtarzalny. Możemy przypomnieć sobie wydarzenia z naszej poprzedniej wizyty w Providence, albo nie i na tym w zasadzie koniec, za każdym razem startujemy z tego samego miejsca, z tym samym zestawem informacji. I oczywiście, nie jest to problemem, jeśli między jedną, a drugą grą mija dłuższy kawałek czasu, ale gdy postanawiamy od razu przekonać się ,,co by było gdyby...'' to powtórki szybko zaczynają być męczące.
Kolejnym plusem ,,Nawiedziciela...'' (i ogółem wszystkich gier z serii ,,Choose Cthulhu'') jest niewielki, można powiedzieć, że nawet kieszonkowy format - w przeciwieństwie do wielkich, rozbudowanych gier paragrafowych, które często przyjmują rozmiary cegieł w twardych oprawach i nieporęcznych formatach, i do tego jeszcze często wymagają od nas albo rzucania kośćmi albo zwracania uwagi na statystyki postaci, ,,Nawiedziciel Mroku'' jest grą, którą możecie zabrać ze sobą wszędzie. Dosłownie.
Możecie grać w tramwaju. W autobusie jadącym nad morze. W pociągu i w samolocie.
I tu pewnie niektórzy z Was będą się zastanawiać jak książka zniesie takie podróże - od razu odpowiem, że dobrze i że nie macie się czym martwić. Podobnie jak pozostałe książki wydawane przez Black Monka ,,Nawiedziciel Mroku'' posiada twardą oprawę i został wydrukowany na dobrym, grubym papierze. Dodatkowo nie jest klejony, ale szyty i posiada klimatyczne ilustracje, które zachwycą nie tylko fanów Lovecrafta.
(Chociaż na wszelki wypadek przed grą upewnijcie się, że żadne dziecko nie będzie Wam zaglądać przez ramię, bo potem jeszcze będziecie musieli mu tłumaczyć kim jest Nyarlathotep - a czy na pewno jesteście na to gotowi?)
,,Nawiedziciel Mroku'' jest naprawdę niezłą grą paragrafową - plasuje się jednak raczej na średniej, niż na górnej półce. Jest bowiem grą, która nie wymaga od nas zbyt wielkiej uwagi i dużego zaangażowania; i taką, którą rozegramy szybko i w zasadzie wszędzie.
Jeśli więc szukacie czegoś bardziej skomplikowanego i wymagającego dużych nakładów uwagi i czasu, to sięgnijcie raczej po ,,Widmo nad Arkham'' (wiem, że jest drogie, ale zaufajcie mi, że to gra warta tych pieniędzy); jeśli natomiast macie ochotę na szybką wakacyjną i niezobowiązującą przygodę, to ,,Nawiedziciel...'' doskonale sprawdzi się w tej roli.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl