Od kilku tygodni już na mojej półce gościł Pełnik. Książka, która cieszyła się (i w zasadzie nadal to robi) ogromną sławą oraz wieloma dobrymi opiniami. W końcu obowiązki pozwoliły mi sięgnąć po ten tytuł ze spokojną głową i dość dużymi oczekiwaniami – w końcu tylu zadowolonych czytelników to już nie przelewki... Czy i ja uległam tej miłości i zachwytom? O tym opowiadam w tej recenzji.
Emilia na co dzień mieszka i pracuje w Warszawie, gdzie spełnia się zawodowo. Pewnego dnia dowiaduje się, iż zmarła jej ciotka. Tym samym kobieta postanawia porzucić dotychczasowe życie i przeprowadzić się do rodzinnego Pełnika, gdzie odziedziczyła właśnie dom. Emilia snuje plany o założeniu pensjonatu i ułożenia swojego życia. Jednak los bywa dość przewrotny, a tym samym rzuca pod nogi kobiety coraz więcej kłód. Ciemny las, cienie i ciągła niepewność - czy to możliwe, że sielski Pełnik może nie być tak przyjaznym miejscem, jak się wcześniej wydawało? Emilia sama musi to odkryć...
Pozwólcie, że rozpocznę od wszystkich plusów, jakie udało mi się odnaleźć podczas lektury tej powieści. Główna bohaterka – to ona według mnie jest silnym fundamentem dla całej to historii. To właśnie ona nadaje całości odpowiedniego kształtu, wydźwięku, a także przyciąga konkretne wydarzenia, które (no nie ukrywajmy) nadają powieści odpowiedniego dynamizmu, a także charakteru. Tę bohaterkę polubiłam właściwie od samego początku, choć bywały momenty, gdy jej dość impulsywne zachowanie mnie irytowało. Jednak ostatecznie zrozumiałam, dlaczego Emilia tak postępowała i co więcej - gdybym była w podobnej sytuacji, prawdopodobnie postępowałabym podobnie.
Akcja powieści toczy się w Kotlinie Kłodzkiej, więc mieszkańcy tych okolic mogą poczuć się zachęceni do sięgnięcia po tę historię. Wątek Liczyrzepy, Ducha Gór czy jakkolwiek kto go nazywa, okazał się niezwykle ciekawie zarysowany, przedstawiony i no cóż - ja uwielbiam takie smaczki w powieściach, więc nie dziwię się nawet sama sobie, że i ten tytuł tak mocno mnie do siebie przyciągnął i nie wypuścił ze swoich objęć, aż do ostatniej strony. Tak, Pełnik to jedna z tych książek, które wciągają niesamowicie, choć jednocześnie wpędzają czytelnika w niemałą konsternację.
Pióro Anny Lewickiej jest naprawdę dobre, dzięki czemu książkę czyta się szybko, przyjemnie i lekko – nawet biorąc pod uwagę opisywane tutaj wydarzenia. Tutaj przejdę jednak płynnie do minusów tego tytułu, choć nie jest ich wiele. Przede wszystkim określenie Pełnika jako powieści grozy, takiej wiecie – z krwi i kości nie odnalazło swojego uzasadnienia. Pierwsza połowa książki okazała się raczej wstępem do powieści obyczajowej, która co prawda wciąga i ciekawi, ale nie jest czymś, czego się oczekiwało. Dopiero w drugiej połowie powieści zaczyna robić się mroczniej, bardziej niepokojąco i to raczej ten moment wskazuje nam, że jest to książka z elementami właśnie grozy.
Piszę o tym, ponieważ wiem, że nie wszyscy przepadają za takim zabiegiem. Dla mnie z początku okazał się on w pewien sposób rozczarowujący, ale! Mimo tego książka ta ostatecznie bardzo przypadła mi do gustu i jestem wręcz zdania, iż ten obyczajowy wstęp musiał tutaj być - autorka najlepsze zostawiła na koniec, więc to oczekiwanie na coś naprawdę szokującego zdecydowanie się opłaca.
Lektura Pełnika była dla mnie przyjemną odskocznią od codziennego stresu, więc jeżeli szukacie książki dobrej, ciekawej i po prostu takiej, która zajmie Wasze myśli - zwróćcie się w stronę tego tytułu i przekonajcie się sami, jaką tajemnicę skrywa sielski Pełnik.