Na okładce książki "Święto wniebowzięcia" Mariusza Cieślika napisano, że to opowieść o tragicznej miłości z PRL-em w tle. Tej miłości może i trochę było, ale przykryła ją całkiem gruba warstwa narracji obyczajowej z rozwlekłymi opisami, co było dla mnie nużące i męczące. Książka liczy zaledwie 214 stron, a miałam wrażenie, że czytam dwa razy tyle. Może dlatego, że druk jest ściśnięty, jakby się dusił, dialogów w tej powieści jest tyle co nic, opisy są przegadane, a stereotyp goni stereotyp.
Cała historia zaczyna się w połowie grudnia 1970 podczas wydarzeń szczecińskich, kiedy to miała miejsce krwawa demonstracja i atak na komendę wojewódzką. W samym środku tych wydarzeń znalazł się doktor ortopeda, Andrzej Korda, spieszący się świadkować na ślubie znajomej pary: Anny i Jerzego. Jerzy Górski już wtedy za kołnierz nie wylewał, a z czasem popadł w pijaństwo i awanturnictwo. Stał się namolnym pijakiem bez wstydu, agresywnym, chamskim i złośliwym, co zrujnowało mu karierę inżynierską i doprowadziło do próby samobójczej.
Doktor Korda został oskarżony o rzucanie koktajli Mołotowa na komendę wojewódzką. Władze szpitala klinicznego nie przedłużyły mu umowy i wylądował w prowincjonalnej przychodni rejonowej. Z czasem zaangażował się w politykę, był powszechnie szanowany i lubiany, ujmował ludzi spokojem, łagodnością i dowcipem. Korda zrobił karierę polityczną w "Solidarności", ale w stanie wojennym został aresztowany. Potem oskarżono go o sprzeniewierzenie pieniędzy ze składek związkowych. SB chciało pozbyć się opozycjonisty więc zaproponowało Kordzie wyjazd albo wyrok. Z czasem doktor wpadł w szpony alkoholizmu.
Marek i Ewa to dzieci Górskich i Kordów. Połączyła ich niewinna, nastoletnia miłość. Gdy Ewa wyjechała studiować do Warszawy prawo, Marek ruszył za nią. Mimo, że ich relacje się rozluźniły, chłopak postanowił, że zrobi wszystko, aby znów byli parą. Dyskretnie ją obserwuje, aranżuje przypadkowe spotkania, pisze romantyczny list. Układa wielki plan orbitowania wokół pięknej Ewy. Czy dziewczyna do niego wróci? Czy zdradzi mu swoje ambitne plany?
Autor kreśli obraz społeczeństwa polskiego na tle przemian społeczno-gospodarczo-politycznych w czasach Polski Ludowej. Wspomina m.in. Kuronia i Michnika, okrągły Stół, Mundial w 82, TSA Republikę i Lady Pank, magnetowidy Kasprzak i Grundig, papierosy Carmeny i Caro, nieosiągalne towary z Pewexu. Przypomina symbole dawnej subkultury: metalowców, punków, poppesów z grzywką a la' Ciechowski.
W latach 80. i 90. najważniejsza dla młodzieży była muzyka, ubiór i fryzura.
"Niewłaściwa fryzura w niewłaściwym miejscu mogła oznaczać niezły łomot."
Jak już wspomniałam tę książkę czytało mi się ciężko. Lektura niemiłosiernie mi się dłużyła. I choć bywały nieliczne momenty, że kąciki moich ust unosiły się w górę, to jednak to było za mało, aby tą lekturą się pasjonować. Gubiłam się w narracji bezosobowej, czasami nie wiedziałam o kogo chodzi. Nie podobało mi się mieszanie wątków, a jeden z nich pasował jak kwiatek do kożucha.
Dużo tu pijaństwa, są narkotyki, haracze i rozboje, ale są i zmieniające się realia oraz zagmatwane relacje rodzinne.
Książka może spodobać się Czytelnikom, pragnącym wrócić do czasów swojej młodości, przypadających na lata 80. i 90. Na pewno przywołuje wspomnienia. Ale styl pisania jest zawiły, co w znacznym stopniu utrudnia odbiór tej książki.