Autorka książki jest osobą mało mi znaną, a to z tego względu, że jako aktorka, niestety – jak sama o tym pisze – nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów, którzy nie angażowali jej do filmów i zagrała tylko kilka rólek – prawie że epizodycznych. Nie miałam też okazji nigdy być w teatrze Komedia, w którym występowała. Dopiero rola w serialu "M jak miłość" sprawiła, że ją zauważyłam. I pewnie nie tylko ja.
W 1981 roku – przed stanem wojennym – Agnieszka Perepeczko zupełnie zniknęła, wyjeżdżając aż do Australii, gdzie właśnie napisała "Babie lato...". W zamyśle miał to być poradnik dla pań, w którym zamierzała podzielić się refleksjami na temat zdrowia i życia w okresie "babiego lata", ale gdy wydawnictwo zażyczyło sobie "mięsa", powstała książka zawierająca przede wszystkim wspomnienia, w które autorka wplotła rady i porady, jak długo zachować witalność i dobry wygląd, a nawet ciekawe przepisy kulinarne. Nie ma tu jednak, gdyby ktoś tego oczekiwał, jakichś pikantnych opowieści... są to zupełnie grzeczne wspomnienia kobiety, która sporo własną ciężką pracą osiągnęła.
Jednak właśnie one – i te z lat młodości, o wielu przyjaźniach, które przetrwały mimo odległości, jaka ją dzieliła od Polski, i te o zakochaniu się w Marku Perepeczce, i te późniejsze – już związane z drugą ojczyzną, Australią – sprawiły, że czasu poświęconego na przeczytanie książki nie uważam za stracony. Na jej kartach pojawia się między innym Barbara Wachowicz, z którą autorkę łączy wielka i serdeczna przyjaźń.
Agnieszka Perepeczko nie pisze wprost, dlaczego zdecydowała się zamienić Polskę na Australię, pozostawiając tu swego ukochanego męża Marka. Ale można się domyślić, że świat, który zobaczyła w 1976 roku, gdy poleciała po raz pierwszy do Melbourne jako modelka, tak różny od socjalistycznej szarości, oferujący wiele możliwości realizowania się tak dynamicznej osobie, jaką jest bohaterka "Babiego lata...", okazał się dla niej niezwykle pociągający. A poza tym obecność tam jej brata mogła być dodatkowym bodźcem do dokonania istotnych zmian w życiu, i pewno wiara w to, że jej mąż dołączy do niej. Co, jak wiadomo, nie stało się, gdyż w Australii nie czuł się on dobrze i pozostali na wiele lat małżeństwem na odległość.
Po tym, jak poznałam Agnieszkę Perepeczko we wcześniejszych odcinkach "M jak miłość" (którego to serialu, jak zresztą i innych, od lat nie oglądam), ciekawiło mnie, czym się w Australii zajmowała, ale nigdy nie śledziłam jej życia. Muszę przyznać, że totalnie mnie zaskoczyło, iż zarabiała na utrzymanie fotografowaniem na imprezach organizowanych przez różne środowiska i sprzedażą swych zdjęć, o czym interesująco pisze. Nie rozpisuje się natomiast o rolach, które zagrała w Australii. Ciekawie za to opowiada o samym kraju i ludziach tam poznanych.
W sumie muszę przyznać, że zagłębiałam się w jej wynurzenia z przyjemnością; przypomniała mi o tym, że już dawno przestałam o siebie dbać i może nawet poczułam się trochę zainspirowana do przełamywania swego lenistwa na tym polu, pozwoliła powrócić do wspomnień z lat również i mojej młodości, a przede wszystkim przybliżyła mi Australię i jej mieszkańców – diametralnie, jak się okazuje, różniących się od nas pod wieloma względami nie tylko dlatego, że jest tam taki konglomerat narodowości.
To książka napisana z dużym polotem i humorem, więc również mnie bawiła, co jest jej dużą zaletą. Wydana została przez Bertelsmann Media starannie, estetycznie i w świetnej szacie graficznej – zawiera sporo dobrych zdjęć, które stanowią jej dodatkowy atut. Może pani Fitkau-Perepeczko, która dla mnie jest głównie celebrytką, zawarła w niej pean na swoją cześć, ale w sumie mi to nie przeszkadzało, gdyż czasem taka odskocznia w cudze życie, zupełnie inne niż nasze własne, jest fajną sprawą. Z pewnością też nie znalazłam w niej recepty na szczęśliwe życie, bo dla każdego to co innego oznacza, ale dała mi sporo rozrywki, a czytało mi się ją na dodatek szybko, dzięki krótkim rozdziałom.