Czytając „Dotyk życia” zastanawiałam się ilu jeszcze autorów skorzysta z okazji żeby się wybić spośród mas i popłynąć na fali popularności „Pięćdziesięciu twarzy Grey’a”. Widząc jaką popularnością cieszy się owa trylogia mogę zgadywać, że jeszcze wielu. Sięgając jednak po coś co już było warto się postarać, aby przebić pierwowzór albo, jeśli jest to niemożliwe, utrzymać dotychczasowy poziom. O ile w moim odczuciu „Dotyk Crossa” okazał się miłym zaskoczeniem i nawet ulepszoną wersją, o tyle nie każdy autor może pochwalić się tym samym.
Młoda dziennikarka miejscowej gazety, Clarissa Jasson otrzymuję życiową szansę aby wybić się zza biurka i na dobre rozpocząć prawdziwą karierę reportera. Oddelegowana do przeprowadzenia wywiadu z okrytego złą sławą biznesmena, Christophera Lindaggo, odkrywa w sobie uczucia, o których istnieniu nie miała pojęcia. Natłok emocji przywołuje traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, które na nowo ingerują w jej życie, wywracając je do góry nogami. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy tajemniczy Chris staję się wybawcą od brutalnej napaści.
Pierwsze spotkanie z mężczyzną o nietypowym nazwisku, Panem Lindaggo to wywiad, o którym właściwie nic nie wiemy. Nie mogę pojąć czemu wyczekiwany przez czytelnika początek ich znajomości zostaje praktycznie ominięty. Chciałabym poznać uczucia głównej bohaterki, zobaczyć na własne oczy chemie między nimi i poczuć niepewność oraz zdenerwowanie ich obojga. Nie doczekanie. Mamy spotkanie przy windzie, a potem bum, magicznie przenosimy się w czasie i jest już po wszystkim! Clary zostaje pozostawiona w oh’ach i ah’ach, lecz my w gruncie rzeczy nie wiemy dlaczego.
E.L. James zapoczątkowała modę na apodyktycznych, bezczelnych, stanowczych i (obrzydliwie) bogatych biznesmenów. Mimo, że sam Christopher – przy okazji, czy jego imię naprawdę musiało być tak podobne do imienia Christiana Greya? Nie mógł być to być na przykład Marek czy Adam? Nawet Stefana bym zniosła! – mówi o sobie, że jest bezczelnym i chamskim despotą, jednak szukając z lupą w dłoni nie odnajdziemy śladowych ilości takich zachowań. Nawet jego najlepszy przyjaciel żartobliwie (a może i nie?) nazywa go zjebem, lecz w każdej sytuacji w jakiej go poznajemy jest uroczym i troskliwym gentlemanem. Czy to nie urocze, że jedno spojrzenie na Clarissę odmienia całkowicie jego życie i dotychczasowe postępowanie? Moim zdaniem niekoniecznie. Raczej tandetne, przesłodzone i całkowicie nierealne.
Ze stołu E.L. James wielu autorów może najeść się do syta. I o ile, autorka miała ciekawy i nietypowy pomysł, o tyle samo wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Sylvia Day przebiła poprzedniczkę i chociaż przelała niejedną grzeszną myśl na papier to efekt końcowy cieszy oko czytelnika. Aleksandra Szoć postawiła na to co znane i cenione, po raz kolejny odgrzewając stary kotlet. „Dotyk życia” nie jest jednak literaturą erotyczną. W rzeczywistości sceny zbliżenia możemy zliczyć na palcu jednej ręki. Sama fabuła pomimo swojej przewidywalności i banalności okazała się wciągającą historią, którą można pochłonąć w zaledwie kilka godzin: to niezwykle okrojona historia skrzywdzonej przez los kobiety i mężczyzny, który w swoim życiu całkowicie pominął etap dzieciństwa. Autorce można wiele zarzucić. Brak oryginalności, powielanie schematów czy zbyt prosty język. W mojej opinii największą wadą jest sama objętość książki, która nie ma nawet dwustu stron! Kiedy niektóre książki dopiero się rozkręcają, „Dotyk życia” już się kończy. Przez to odniosłam wrażenie, że to co chcieliśmy otrzymać, dostaliśmy, ale w mini dawce. Jakby to był tylko zaledwie przedsmak, a nie cała historia. Fabuła jest popędzana przez natłok wydarzeń, a sami bohaterowie nie mają chwili wytchnienia. Wiele wątków, które mogłyby zostać rozwinięte i wiele wnieść, zostało okrojonych i skróconych do maksimum. Wszystko dzieję się zbyt szybko, jakby autorce kończył się czas albo chciała jak najszybciej zamknąć ten rozdział w swoim życiu, jakim jest napisanie książki. A wielka szkoda, ponieważ przelała na papier mnóstwo dobrych pomysłów. Zabrakło ich dopieszczenia, dopracowania i rozwinięcia. Fabuła również bardziej przemówiłaby do mnie, gdyby ją trochę „od-greyować”. Umieścić wydarzenia np. w dużym mieście w Polsce, poświęcić więcej czasu na kreacje miejsca i postaci, dodać polskie imiona (przecież nie wszystko musimy ściągać zza oceanu!), a sam bohater, nawet jako bogaty biznesmen przedstawiony w naszych realiach byłby bardziej przystępny. A na koniec, gdyby zakończenie nie było tak maksymalnie skrócone i na siłę, na każdym kroku, przesadnie idealizowane i słodzone. Wtedy znalazłabym się na miejscu Clary po wywiadzie z Chrisem i rozpływała się w oh’ach i ach’ach.
„Dotyk życia” to pozycja, która pomimo swoich mankamentów i niedociągnięć wciąga bez pamięci. Momentami zabawna, a momentami przerażająco realna i smutna, zabiera w swój świat czytelnika, skutecznie odcinając go od rzeczywistości na kilka godzin. Jest to zaledwie pierwszy krok na ścieżce kariery utalentowanej pisarki, której potencjał jest widoczny na stronach powieści. Wynosząc wnioski z debiutu wraz z pomocą dobrego wydawnictwa i doświadczonych kolegów z pracy może nam zaserwować dzieło, z którego będziemy mogli być dumni. ~ hybrisa