Kto zna „fejsbukową” Anię Judge ten wie, że na co dzień przekonuje nas ona o tym, że życie może być cudem, jeśli tylko odważymy się na nie otworzyć. W swojej książce, nasza admiratorka szczęścia i pozytywnego myślenia, pozwala sobie pójść nawet o krok dalej i stawia przed czytelnikiem kolejne pytania: co by było gdyby ta energia, która nas otacza, miała większą moc tworzenia i formowania niż nam się wydaje? Co jeśli Intuicja naprawdę ocala, a wewnętrzny głos daje siłę na czas kryzysu? Co jeśli w genach mamy zapisaną mądrość naszych przodków, musimy „tylko” nauczyć się ją czytać?
Pomysł na „Rezonans czasu” jest naprawdę zaskakujący. Główną bohaterką powieści jest Zuzanna, kobieta na skraju dojrzałości – dojrzałości rozumianej jednak w dosyć, dla zwykłego zjadacza chleba, enigmatyczny sposób – która próbuje za wszelką cenę dowiedzieć się czegoś o sobie i zrozumieć dziwne zjawiska, których doświadcza. Zaczyna więc grzebać w przeszłości, szukać swoich przodków, a także studiować biofizykę. Dopiero, o dziwo, połączenie tych dwóch tak różnych dróg, pozwala zbliżyć jej się do wyznaczonego celu. Niemałą rolę w tej niezwykłej podróży odegra także pewien przystojny pracownik uniwersytetu. Nie dajcie się jednak zwieść, nie jest to kolejna historia o miłości z „i żyli długo i szczęśliwie” na końcu. Życie z rzadka bowiem pisze takowe scenariusze…
W swojej książce Anna opowiada nam przede wszystkim o życiu, które mimo całej swojej zwyczajności i przyziemności, możne otulać się – niekoniecznie dającą o sobie znać w spektakularny sposób – magią. A także o świecie, który, wbrew temu co nam się wydaje, wcale nie jest miejscem, jakie dobrze znamy. Znajdziecie tutaj także delikatnie wyczuwalną – bardziej w domyśle niż dominującą – nutkę sensacji i przygody. Trudno odmówić atrakcyjności mieszance tak różnych elementów. Zwłaszcza jeśli dodać do tego plany licznych retrospekcji, które łączą losy bohaterów w zaskakujących konfiguracjach z tkanką rzeczywistości.
Podczas lektury „Rezonansu czasu” wciąż łapałam się na tym, że myślę o nim jak o literaturze młodzieżowej. Szczególnie ze względu na nieco uproszczone kreacje postaci i ich niefrasobliwy sposób komunikowania się. Nie myślcie jednak, że skoro powieść wpisuje się w nurt New Adult, to nie wymaga skupienia i można czytać ją na pół gwizdka. Przemyślenia bohaterów (i chociażby opisy eksperymentów) są dosyć wymagające, a chwila nieuwagi może spowodować, że przez wspomniane już, bardzo liczne retrospekcje odczujcie konsternację i chaos: kto, kiedy, gdzie i dlaczego. Taka hiperbolizacja i zapętlone prowadzenie fabuły nie są raczej zabiegami przypadkowymi. Rzeczywistość wykreowana w powieści nie jest bowiem uporządkowana ani przewidywalna. Jej idea ujawnia się w szkatułkowości istnienia i fasadowości naszego postrzegania. Tutaj czas poniekąd nie ma prawa być linearny. I to jest piękne.
Szczególnie doceniam ten aspekt opowieści, który uświadamia nam w dosyć dobitny sposób, że nasza wiedza nie jest ostateczna, że jako gatunek wciąż się uczymy, tworzymy kolejne definicje i obalamy poprzednie – bo to przecież daje nadzieję na lepszy świat. Podziwiam także wykonany przez autorkę reserach i jej wiedzę z zakresu fizyki i biofizyki. Podczas czytania tych „naukowych” fragmentów – a jest ich naprawdę sporo – dosłownie kopciło mi się z uszu, nie da się ukryć, że przedmioty ścisłe nigdy nie były moim konikiem…
Jeśli potrzebujecie wiary w to, że nic w życiu nie dzieje się przypadkowo, że żadna śmierć nie jest pozbawiona sensu i że nasze postrzeganie świata jest bardzo ograniczone. Jeśli nie boicie się smutku zaskoczenia, wytrącenia ze strefy komfortu i trwogi, która ostatecznie niesie otuchę. Jeśli w powieści cenicie wyżej ideę nad formą, to powinniście się w tej nieoczywistej lekturze odnaleźć.