Czy zastanawialiście się kiedyś jakby to było być zamkniętym przez dłuższy czas w jednym pomieszczeniu? Każdy z nas przyzwyczajony jest do przestrzeni, możliwości wyjścia w każdej chwili na dwór by zaczerpnąć powietrza, by spotkać innych ludzi. Nikt z nas tego nie docenia, ponieważ mamy to na co dzień, nie musimy o to walczyć ale też nikt nie chce nam tego odebrać.
Zupełnie inaczej sprawa ma się w przypadku bohaterów książki „Kwiaty na poddaszu”. Po utracie kochającego ojca i męża rodzina Dollangangerów nie może dalej mieszkać w swoim domu, który jest obciążony hipotecznie dlatego matka decyduje się zabrać czwórkę dzieci do swojego rodzinnego domu, gdzie mają wieść dostatnie życie. Wszystko komplikuje się w momencie, gdy oznajmia dzieciom, że najpierw musi odzyskać względy swego ojca zanim mu ich przedstawi, gdyż przed laty została wydziedziczona za poślubienie swojego wujka. Właśnie dlatego wraz z babcią pod osłoną nocy prowadzi ich do pokoju z łazienką w nieużywanej części ogromnej posiadłości. Przyrzeka, że zostaną tam bardzo krótko, jednak mimo jej obietnic mijają kolejne dni, potem tygodnie, miesiące… a oni nadal pozostają w zamknięciu. Odcięci od świata, starsi z rodzeństwa dwunastoletnia Cathy i czternastoletni Chris próbują zrozumieć to co ich spotkało, ufają swojej mamie i wiedzą, że ona robi to dla ich dobra, chociaż z czasem budzi się w nich coraz więcej wątpliwości. Muszą także opiekować się Cory’m i Carrie – pięcioletnimi bliźniętami, które nie rozumieją dlaczego nie mogą pójść do mamy ani wyjść pobawić się na dwór, a jedynym miejscem gdzie mogą pobiegać jest przeogromne ponure poddasze, którego w dodatku się boją. Jednak problemy, z którymi będą borykać się na początku okażą się niczym w porównaniu z tym co spotka ich później.
Historia czworga rodzeństwa poruszyła mnie do głębi. Nie pamiętam kiedy ostatnio jakaś powieść wstrząsnęła mną do tego stopnia i wywołała tyle rozmaitych uczuć i myśli. Wciągnęła mnie niemalże od pierwszej strony, sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać i czytałam dopóki nie skończyłam. Czytając nie byłam w stanie przewidzieć tego co może przydarzyć się bohaterom. Ich życie toczyło się w pokoju i na poddaszu, przez co jeszcze trudniej można było sobie chociażby wyobrazić co się z nimi dalej stanie. Większość rzeczy, która ich spotkała była dla mnie zupełnym zaskoczeniem, a gdy zdawało mi się, że wiem co zaraz nastąpi, zdarzenia przybierały kompletnie inny obrót.
Autorka porusza wiele bardzo trudnych tematów, takich jak m.in. kazirodztwo i fanatyzm religijny. Mówi o nich w śmiały, zdecydowany sposób, który może budzić kontrowersje. Widać, że się ich nie boi. Całą budzącą grozę historię poznajemy z punktu widzenia Cathy, która dzieli się z nami cierpieniem swoim i swojego rodzeństwa, a także wątpliwościami, których z biegiem czasu tylko przybywa. Poznajemy jej uczucia i obawy, marzenia i nadzieje. Virginia C. Andrews świetnie wykreowała bohaterów swojej książki, wszystkich bez wyjątku. Każdy z nich ma swój odrębny, wyróżniający się charakter i w inny sposób zwraca naszą uwagę. Najbardziej jest to widoczne oczywiście w przypadku czwórki rodzeństwa: Cathy, początkującej baletnicy; Chrisa, przyszłego lekarza; małego Cory’ego, uzdolnionego muzyka i wiecznie rozgadanej Carrie, którzy obarczeni ponurą rzeczywistością, pozbawieni normalnego dzieciństwa próbują sobie radzić, ale cierpienie i problemy, jakie ich dotykają przytłoczyłyby niejednego dorosłego. Ani przez moment nie wątpimy w ich rzeczywistość, wierzymy w ich uczucia i przeżywamy wszystko razem z nimi.
Virginia C. Andrews napisała tę powieść w 1979 roku, w Polsce została ona wydana w 1993 i pewnie gdyby wydawnictwo Świat Książki nie zdecydowało się wydać jej wznowienia, bardzo prawdopodobne, że nigdy bym się na nią nie natknęła, a co dopiero przeczytała, dlatego pragnę z całego serca temu wydawnictwu za to podziękować! Już teraz wiem, że gdy upłynie jakiś czas wrócę do „Kwiatów na poddaszu” i Dollangangerów by ponownie to wszystko razem z nimi przeżyć. Tymczasem z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ich szokującej historii opisany w książce „Płatki na wietrze”.
A jeżeli jeszcze nie przekonałam was do lektury „Kwiatów na poddaszu”, dodam, że gdy tylko książka do mnie dotarła, porwała mi ją sprzed nosa mama, która od razu poczuła do niej przyciąganie i nie oddała dopóki nie skończyła. Długo nie musiałam czekać, ponieważ przeczytała ją w ekspresowym tempie. Teraz gdy ja już jestem po lekturze, zamierza zabrać się za nią także mój tata, ponieważ chce osobiście przekonać się co takiego w tej historii tkwi, że do tego stopnia nami zawładnęła.
Według mnie „Kwiatki na poddaszu” w pełni zasługują na miano światowego bestsellera.