Opinia zamieszczona na okładce książki „Apetyt na życie” głosi, że jest to „udany debiut literacki podkreślający siłę prostych przyjemności, dobrego jedzenia i miłości…” oraz „wspaniała lektura na plażę.” Moim zdaniem powieść Mary Simses to rzeczywiście bardzo dobry, intrygujący i ciekawie napisany debiut, chociaż nie polecałabym go na plażę. A wiecie dlaczego?… Obawiam się, że lektura tej książki w pełnym słońcu może skutkować poparzeniem słonecznym. Bo trzeba Wam wiedzieć, że wydarzenia opisane w powieści są na tyle zajmujące, że już od pierwszej strony przepadniecie i utracicie kontakt z rzeczywistością. I taki stan rzeczy potrwa najprawdopodobniej aż do samego zakończenia. Zamiast więc delektować się tą opowieścią na plaży, możecie zasiąść wygodnie w fotelu i spędzić z tą książką bardzo miły wieczór, a może nawet dwa.
Przekonacie się o tym poznając historię Ellen Bradford, prawniczki, która chcąc spełnić ostatnią wolę swojej ukochanej babci opuszcza Nowy Jork i udaje się z pewną misją na północ do niewielkiego miasteczka Beacon w stanie Main. Bohaterka pragnie odnaleźć pewnego mężczyznę o nazwisku Chef Cummings i oddać mu do rąk własnych list, który na krótko przed śmiercią napisała babcia Ruth. Pobyt w Beacon obfituje w mnóstwo niespodzianek, a odnalezienie mężczyzny wcale nie jest łatwe. Przy okazji poszukiwań Cummingsa kobieta poznaje głęboko skrywaną przed rodziną przeszłość swojej babci, odkrywa zaskakujące fakty z jej młodości, a przy okazji poznaje pewnego intrygującego mężczyznę, który wywraca jej uporządkowany świat „do góry nogami”. W rezultacie zaręczona i planująca wystawny ślub Ellen przestaje ufać sobie i swojemu sercu…
Lektura powieści „Apetyt na życie” dostarczyła mi mnóstwo przyjemności. Ciekawe wydarzenia, intrygujący bohaterowie i sekrety przeszłości, które stopniowo, niczym elementy puzzli, tworzą zupełnie nowy obraz kobiety zmagającej się przez całe swoje życie z wyrzutami sumienia nie pozwalają odłożyć lektury na później. Piękne, przepełnione uczuciem listy będące świadectwem głębokiej miłości i oddania oraz interesujące obrazy namalowane przez utalentowaną artystkę zapadają głęboko w pamięć. Poszukiwania Ellen naznaczone różnymi nieprzewidzianymi zdarzeniami podsycają zainteresowanie i przywołują emocje – czasem smucą, a innym razem wzbudzają uśmiech na twarzy. Zestawienie dwóch odmiennych światów – bogactwa i wygody Manhattanu oraz prostoty i spokoju niewielkiego Beacon w Nowej Anglii wypada bardzo wiarygodnie. Różnice są tak jaskrawe, tak mocno zaakcentowanie, że nie sposób ich nie rozważać i nie analizować podczas lektury. Wybór, jakiego musi dokonać główna bohaterka wymaga prawdy, odwagi i determinacji. Kibicujemy Ellen w podjęciu tej ważnej decyzji, która może na zawsze odmienić jej dotychczasowe życie.
Fabuła powieści w zasadzie nie jest niczym nowym i przyznaję, że autorce nie udało się mnie zaskoczyć. Ogólny zarys powieści można bez trudu przewidzieć, ale historia w żaden sposób nie zanudza, nie jest banalna i płytka. Styl autorki bardzo mi odpowiada i przywodzi mi na myśl powieści Nicholasa Sparksa. Prosty język, duża dokładność i szczegółowość w przekazywaniu informacji, ciekawie poprowadzone wątki sprawiają, że lektura tej powieści to duża przyjemność. Bez trudu możemy wyobrazić sobie opisywane miejsca i uroki tamtejszego krajobrazu. Chciałoby się wsiąść w samolot i odwiedzić Beacon aby podążać ścieżkami głównej bohaterki i delektować się nadmorskim klimatem niewielkiego miasteczka.
Jak więc widzicie pozostaję pod dużym wrażeniem tej opowieści. Polecam „Apetyt na życie” czytelnikom gustującym w powieściach obyczajowych z wątkiem romantycznym (ale nie romansowym). Ciekawa jestem, czy i Wy będziecie mieli podobne odczucia po zakończonej lekturze.