Nie wszystko jest takie proste jakim się nieraz wydaje. Rodząc się w latach 80-tych ubiegłego wieku, przywykłem do zastanej sytuacji. Polska trwa w niezmienionym kształcie od kiedy sięgam pamięcią. Umiem z zamkniętymi oczami narysować kontury naszych granic i nigdy przez myśl nie przeszło mi, że „Lwów jest nasz”. Podobnie jak nigdy nie martwiłem się tym, że Niemcy będą mogli chcieć odzyskać swoje domy we Wrocławiu. Myślę, że świadomość tego jak wyglądały granice II Rzeczypospolitej maleje wprost proporcjonalnie z datą narodzin kolejnych pokoleń naszych rodaków. Coraz mniej wiemy o przeszłości, a z roku na rok coraz mniej osób może nam jeszcze o niej opowiedzieć. Tomasz Grzywaczewski wybrał się w podróż śladami II Rzeczypospolitej. Wędrując wzdłuż dawnych granic, rozmawiał z tymi, którzy pamiętają „jak to było”. W ten sposób zebrał solidny materiał do niezwykle ważnego reportażu, który warto posiadać, i do którego warto wracać. Aby lepiej rozumieć…
W pierwszych dniach wojny na Ukrainie Tomasz Grzywaczewski dość często pojawiał się na ekranie mojego telewizora. Starałem się śledzić na bieżąco wszystkie doniesienia, a autor „Wymazanej granicy” był jednym z dziennikarzy, którzy stale przemieszczali się po Ukrainie, aby przekazywać najświeższe informacje. Przyznam, że początkowo irytował mnie jego styl wypowiedzi, gdy w pierwszych wejściach na antenę (miałem wrażenie, że celowo) stwarzał wrażenie wyjątkowo zaabsorbowanego, np. tym by zaprowadzić starszą panią na dworzec autobusowy. Wydawało mi się, że więcej było w tym pozowania na bohatera, niż szczerej troski o los tych umęczonych ludzi.
Gdy jednak zacząłem czytać jego książkę, stwierdziłem, że nie jest on pozerem. To człowiek, który wykonał naprawdę tytaniczną pracę, aby ocalić przed zapomnieniem ważny kawałek historii naszego kraju. Z większą życzliwością zacząłem patrzeć na jego wypowiedzi, choć nadal uważam, że lepiej radzi sobie ze słowem pisanym, niż wypowiadanym na żywo do kamery. Jest on autorem kilku książek z kategorii podróży i reportaży. Poza opisywaną tutaj, warto zwrócić uwagę na tytuł „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych” (wydawnictwo Czarne). Ta pozycja dała mu nagrodę główną w kategorii „książka reportażowa” w konkursie „Najlepsze publikacje turystyczne 2019”.
Wracając do „Wymazanej granicy”, jest to książka, którą można czytać na wyrywki. Podzielona jest ona na wiele niedługich rozdziałów, gdzie każdy opowiada o innym fragmencie dawnej granicy. Nie ukrywam, że dla mnie najciekawsze były rozdziały początkowe, które opowiadają o tym co działo się na Kaszubach, niedaleko Gdańska, w którym żyję. Historia pomaga uchwycić odpowiednie konteksty, a przez to pozwala również zrozumieć pewne napięcia, które od lat istnieją, nawet jeśli mało kto potrafi wyjaśnić ich przyczynę. Tomasz Grzywaczewski nie szczędzi nam ogólnego rysu historycznego, ale uzupełnia go o bardzo prywatne (nieraz wręcz intymne) relacje naocznych świadków danych wydarzeń. Być może dla pasjonatów historii nie będzie tu wiele odkrywczych informacji, dla mnie jednak, niemalże każda strona przynosiła coś nowego. Opisane tu historie potrafią rozbawić (jak „wojna palikowa”), ale również wzruszyć (ponieważ przesuwanie granic zazwyczaj wiąże się z bólem, krzywdą i niesprawiedliwością). W tej kwestii jest to również książka pouczająca i przestrzegająca przed tym, by pewne historie nigdy się już nie powtórzyły.
Wiele jest ważnych książek, ale często niezwykle ciężko się je czyta. Jakże się cieszę, że nie dotyczy to „Wymazanej granicy”. To opowieść (składająca się z wielu drobnych opowiastek), przez którą płynie się wyjątkowo przyjemnie. Nie jest to siermiężna zbieranina danych historycznych. To raczej wizyta w starej kuchni, gdzie siadamy przy rozgrzanym piecu kaflowym. Wsłuchując się w opowiedziane tu historie, możemy lepiej zrozumieć Kaszubów, Ślązaków, kresowian ze Wschodu i wielu innych. Serdecznie polecam tę lekturę.