Powieść Lauren Ho przyciągnęła mnie do siebie już samą swoją okładką. No umówmy się: książka została wydana bardzo ładnie, a że ja ostatnio mam dziwną fazkę na kolor zielony i motyw liści - nie mogłabym przejść obok tej okładki obojętnie (wychodzi ze mnie okładkowa sroka, sorki). Po zapoznaniu się z opisem jeszcze mocniej zapragnęłam poznać historię Andrei i sprawdzić na własnej skórze, czy ta powieść jest tak dobra, jak się mówi. O tym, jak ostatecznie wyszło, piszę poniżej.
Andrea Tang mieszka w Singapurze i można powiedzieć, że jej życie jest jak ze snu. Ma rewelacyjną pracę, może pozwolić sobie na luksusy i liczyć na swoich przyjaciół. Do pełnego szczęścia brakuje jej już tylko upragnionego awansu. Jest jednak jeszcze jedna drażliwa kwestia... Cała rodzina naciska na nią, by znalazła sobie męża. Przecież każda kobieta potrzebuje mężczyzny w swoim życiu. Wkrótce na drodze Andrei staje przystojny bogacz, który jest nią wyraźnie zainteresowany. Co więcej, spełnia on dość wygórowane oczekiwana rodziny Tangów, więc Andrea powoli zaczyna się łamać. Ponadto jej wkurzający współpracownik i rywal zaczyna wydawać jej się jakiś taki... sympatyczniejszy? Uroczy? Kobieta nagle staje na rozdrożu. Wybrać bezpieczną wersję czy brak akceptacji całej rodziny?
Przyznam się szczerze, że początek książki nie szedł mi dość lekko. Być może to wina faktu, że akurat byłam po chorobie, a mój mózg nie przyjmował kolejnej dawki literek. W każdym razie: pierwsze dwa czy trzy rozdziały czytałam z przymusem. Z czasem jednak zauważyłam, że historia Andrei zaczęła mnie coraz mocniej wciągać, a ja związałam się z tą bohaterką naprawdę mocną nicią porozumienia.
Główna bohaterka niezwykle przypadła mi do gustu. Andrea to postać wykreowana bardzo dobrze, na kobietę sukcesu, dla której kariera jest ważniejsza ponad wszystko inne. Irytowały mnie ciągłe naciski ze strony jej rodziny i fakt, że patrzą na nią z góry tylko dlatego, że nie ma ona męża. Lauren Ho bardzo ciekawie przedstawiła ten aspekt tamtejszej kultury i tym samym sprawiła, że poczułam się naprawdę ciekawa tego, jak ostatecznie zakończy się ta historia. Warto też dodać, że koniec końców pochłonęłam ten tytuł w jeden dzień - to już chyba o czymś świadczy.
Sama autorka, ale i tłumacz (Ryszard Oślizło) sprawili, że książkę tę czytało się naprawdę dobrze i pomijając początek - bardzo lekko. Barwność języka autorki została rewelacyjnie przełożona na język polski, dzięki czemu mogłam poczuć klimat i atmosferę Singapuru, atmosferę panującą w pracy głównej bohaterki, ale nie tylko. Czy jestem oczarowana tą historią? Tak, zdecydowanie. Śmiem nawet rzec, że trafiłam na nią w odpowiednim momencie swojego życia.
Historia Andrei pokazuje przede wszystkim to, że nie warto dopasowywać się do chorych wymogów rodziny. Na siłę nie zrobi się nic, choćby się stawało na samych rzęsach. Pomimo tego, że Andrea miała ponad trzydzieści lat, dawało się w jej postaci wyczuć taką zagubioną nastolatkę, lecz nie jest to absolutnie wina jej samej. Bardziej powiedziałabym, że zawinił tutaj krąg otaczających ją ludzi, którzy po prostu wskazali jej palcem, w którą stronę ma podążać, nie pytając jej samej o zdanie.
Ostatnia prawdziwa singielka to książka, która długo zostanie w mojej pamięci. Myślę nawet, że w przyszłości z chęcią do niej powrócę, by jeszcze raz przejść z Andreą przez to wszystko. Kom mogłabym polecić ten tytuł? Zdecydowanie osobom, które poszukują dobrej powieści obyczajowej, dobrze napisanej i z ciekawą główną bohaterką. Ja sama nie mogę doczekać się już kolejnej powieści autorki i z pewnością po nią sięgnę.