Bałam się spotkania z najsławniejszym dziełem Leopolda Tyrmanda. Bo "Zły" to już legendarna powieść. Podobno najchętniej czytany kryminał w czasach PRL-u. Tytuł, który pierwszy przychodzi na myśl po usłyszeniu nazwiska autora. Pełna obaw przystąpiłam do lektury, bo czytając książki kultowe czuję, że powinnam je polubić, zachwycać się i zachwalać. Tak jakby sympatia do tomów uznanych za klasyczne była obowiązkowa.
Akcja powieści rozpoczyna się szybko i bez zbędnego przynudzania. Marta Majewska po wyjściu z apteki, w której z trudem zdobyła leki dla chorej matki, zostaje zaczepiona przez bandę opryszków. Z opresji ratuje ją tajemniczy mężczyzna, który od jakiegoś czasu grasuje po Warszawie i na własną rękę wymierza sprawiedliwość. Nikt nie wie, kim jest tajemnicza postać. Porównuje się go do Zorro, ponieważ broni słabych i pokrzywdzonych, a celem jego ataków staje się przestępczy półświatek stolicy. Zagadkowy obrońca budzi wiele emocji wśród całej warszawskiej społeczności. Każdy chce poznać jego tożsamość – szanowany dziennikarz Edwin Kolanko, uroczy kioskarz Juliusz Kalodont, który pragnie pomóc mężczyźnie o świetlistym spojrzeniu, milicja, za którą nieznajomy odwala robotę, a przede wszystkim wszystkie bandziory, które czują zagrożenie. Warszawscy przestępcy, drobni cinkciarze, koniki, kieszonkowcy, a wreszcie niebezpieczni mafiosi szykują się do wojny. Gdzieś w tle, w międzyczasie, rozgrywa się historia miłosna Marty i lekarza Witolda Halskiego. Oczywiście ich romans nie będzie prosty i zwyczajny, gdyż dziewczyna niechcąco zostaje wciągnięta w szemrane towarzystwo, a wokół Witolda zaczyna kręcić się Olimpia, która ma własne plany wobec pana doktora.
Główną bohaterką powieści nie jest wcale Marta Majewska, ale... Warszawa! Autor wychwala jej wdzięki, opisuje piękno, wyznaje miłość. Dostrzega także jej wady, skazy, brzydkie miejsca, nieciekawe towarzystwo. Ale emocje są silniejsze. Świadczy już o tym sama dedykacja „Mojemu rodzinnemu miastu – Warszawie”. Krótszą wersją tego samego uczucia jest „Sen o Warszawie” Czesława Niemena.
Powieść liczy sobie 760 stron, jednak ogromna ilość słów nie przytłacza, ani nie nudzi. Błyskotliwość autora sprawia, że jego teksty można by czytać bez końca. Każde spotkanie z Leopoldem Tyrmandem to przyjemność w najczystszej postaci. Jestem zakochana w jego twórczości, więc mogę być nieco nieobiektywna, ale uważam, że każdy powinien zaczerpnąć coś z jego geniuszu. Co prawda „Zły” to najsłabsza książka jego autorstwa, którą miałam okazję przeczytać, ale i tak lektura warta jest spędzonych nad nią godzin.
Oczywiście najlepszymi momentami w powieści są te dotyczące związków damsko-męskich. Tyrmand jak nikt inny potrafi opowiadać o uczuciach. Z dialogów aż sypią się iskry, jest w tym flircie coś niesamowitego, ulotnego i nieuchwytnego, taka niby mieszanka uczuciowości, tkliwości i złośliwości w jednym. Coś czego w żaden sposób nie potrafię nazwać, czy określić, ale co sama chciałabym przeżyć. Jeśli on w ten sposób bajerował wszystkie kobiety, to ja się wcale nie dziwię, że one same wskakiwały mu do łóżka!
Podobno Xsawery Żuławski bierze na warsztat prozę Tyrmanda i ma zamiar zekranizować „Złego”. Nie chcę złorzeczyć, ale serce mi krwawi, bo już wiem, że to nie będzie dobry film… Nie dość, że reżyser nie ma na tyle talentu (nie rozumem dlaczego niektórzy tak się nim zachwycają i nie, nie ma on nic z geniuszu Tarantino!), to jeszcze o dobrych aktorów u nas kiepsko (Marcin Dorociński nie da rady zagrać wszystkich na raz). Jedynym pozytywnym aspektem całej tej sytuacji jest fakt, że ekranizacja przypomni postać samego Tyrmanda i jego twórczości.
A wy, moi drodzy, nie bądźcie ignorantami i przeczytajcie „Złego” zanim ruszycie do kin. Jestem pewne, że nie będziecie żałować, bo choć od momentu powstania powieści minęło niemalże 60 lat, to upływający czas był dla niej łaskawy. Ale tak się dzieje tylko w przypadku tych najlepszych, a niewątpliwie Leopold Tyrmand jest jednym z najwybitniejszych polskich pisarzy wszechczasów. Polecam z całego serca!