Motyw statku widmo jest wdzięcznym tematem, cieszy mnie to bardzo, bo należę do miłośników klasycznego horroru, z którym zjawy, duchy i imaginacje ewidentnie mi się kojarzą. Dlatego chętnie sięgam po wszelkie makabreski i historie ghost story. „Ostatni pasażer” Manela Loureiro, Pana od „Apokalipsy Z”, wydawał się dla mnie idealny, niestety kilka przesadzonych i przekombinowanych scen wprawiło mnie w zdziwienie i zdegustowanie, przez co historia co nieco straciła w moich oczach.
Wyjdźmy jednak od tego, że pomysł na fabułę jest przedni. Pod koniec sierpnia 1939 roku angielski węglowiec wpływa w gęste opary mgły. Następuje cisza, załoga truchleje, jakby siedzieli w trumnie. Po kilkudziesięciu metrach przed burtą ich statku ukazuje się dziób olbrzymiego transatlantyku o nazwie „Valkirie”. Trzej śmiałkowie wchodzą na pokład nieoświetlonego wycieczkowego statku. Jak się okazuje płynie on pod niemiecką banderą i nosi wyraźne ślady niedawnej obecności setek pasażerów, niestety odnajdują tylko noworodka owiniętego w tałes. Siedemdziesiąt lat później Kate, dziennikarka londyńskiej gazety, otrzymuje zadanie sprawdzenia przedziwnego projektu finansowanego przez jednego z najbogatszych ludzi. Okazuje się, że chodzi o „Valkirie”. Kobieta zostaje zaproszona na rejs odnowioną pięknością. Wyprawa zapowiada się ekscytująco, zwłaszcza że milioner ma w planach podróż kursem z roku 1939.
Potencjał na ekstra powieść był, to pewne. Niepokojąca fabuła nawiązywała do najlepszych koncepcji tradycyjnej powieści grozy. Tak mniej więcej do połowy tej historii byłam nią totalnie zachwycona. Nadprzyrodzone motywy, które oczywiście bardzo cieszą; wszelkie skrzypienia, szurania, i dziwne odgłosy, bardzo mocno działały na wyobraźnię Poza tym świetna charakterystyka postaci, ciężki złowróżbny klimat, który można jeść łyżkami, i przepiękne opisy retro statku, czyniły z powieści perełkę. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie, bo nagle pojawiają się wątki z tanich romansideł, nie to żebym miała coś do ckliwych chwytów, ale uczynienie z widziadeł super kochanków, nie tylko na poziomie duchowym, ale i fizycznym, było dla mnie zbyt abstrakcyjne i na dodatek niepotrzebne. Zakładam też, że wplecenie w fabułę różowych scen, które wraz z rozwojem akcji stają się scenami szkarłatnymi, miało pokazać, że pisarz idzie z duchem czasu. Być może kolaż grozy z erotyką jest teraz w modzie, ale mnie to nie przekonuje i żałuję, że tak potoczyła się ta historia. Ponieważ powieść o śmierci, opętaniu, i porażających czynach, rozgrywająca się w tajemniczej scenerii, w atmosferze grozy, w której widma i upiory odstawiają danse macabre, mogła być genialną i niepokojącą historią o tym, co niewytłumaczalne i niewybaczalne. Jednak mimo pewnych rozczarowań nie mogę powiedzieć, że źle bawiłam się przy tej książce, uważam też, że jeśli nie jest się drażliwym na dziwność niektórych tematów i na sentymentalne triki, to „Ostatni pasażer”, może dostarczyć wielu niezapomnianych wrażeń. Tym bardziej że stylowi pisania autora niespecjalnie można coś zarzucić. Historia jest dynamiczna, czytelna i łatwa w obiorze, w sam raz na kilka godzin niezobowiązującej rozrywki.