Manel Loureiro to autor, z którego twórczością już się zapoznałam w całkiem niezłym stopniu. Nie tak dawno temu miałam przyjemność zapoznać się z jego trylogią „Apokalipsa Z”, która nie ukrywam – spodobała mi się. Z każdą kolejną częścią widziałam rozwój autora i coraz lżejsze pióro, co bardzo mnie cieszyło. Za każdym razem widziałam, że autor posiada bogatą wyobraźnię i doskonałe pomysły, które coraz lepiej wciela w życie i przelewa na papier. Ale… czy udało mu się stworzyć historię z innego gatunku? Jak pan Loureiro poradził sobie z powieścią grozy?
Tuż przed wybuchem II wojny światowej, w sierpniu 1939 roku angielski statek transportowy „Pass of Ballaster” natknął się na środku Atlantyku na statek wycieczkowy „Valkirie”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że „Valkirie” była opuszczona – żadnych pasażerów, żadnej załogi, żadnej żywej duszy. Statek widmo dryfujący spokojnie we mgle, na który schodzi trojka marynarzy z angielskiego statku i odnajduje jedynego żyjącego pasażera – noworodka z gwiazdą Dawida na szyi.
Po siedemdziesięciu latach Kate Kilroy, dziennikarka, dostaje do napisania artykuł o „Valkirie”, a okazuje się, że statek został kupiony przez pewnego milionera i całkowicie odrestaurowany. „Valkirie” po raz kolejny wypływa w rejs, a Kate znajduje się na pokładzie. Jak się wkrótce okazuje, będzie to niezapomniana podróż – nie do końca w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Bardzo lubię powieści grozy, a statki zawsze miały w sobie coś, co budziło we mnie lekki niepokój – do tej pory, gdy znajduję się w pobliżu jakiegoś ogromnego statku, całe moje ciało przebiegają ciarki. Z tego właśnie powodu cieszyło mnie miejsce akcji, w którym rozgrywała się cała historia. Autor w bardzo umiejętny sposób łączy ze sobą wydarzenia z roku 1939 z teraźniejszością. Podróże w czasie i zjawiska nadprzyrodzone są rzeczami uznawanymi za coś nierealnego, jednak autor wplótł je w swoją opowieść w taki sposób, że łatwo uznać je za bardzo realistyczne. Wpływ „Valkirie” na pasażerów, w tym również na Kate, jest niesamowity – ludzie tracą zmysły, widzą rzeczy, których widzieć nie powinni, ale nie to jest najgorsze – tajemnica ona, głęboko związana ze statkiem, zmusza ludzi do robienia rzeczy okrutnych i przerażających, do których nigdy w życiu by się nie posunęli.
„-Czy wierzy pani w duchy, Kate?
-Nie. Prawdę mówiąc, nie (…)
-To dobrze. To, w co się nie wierzy, nie może zrobić krzywdy, prawda?”
Bohaterowie są bardzo realistyczni i dobrze wykreowani. Kate jest osobą zawziętą i mimo że chwilami ukazują się jej słabości, jest to w zupełności normalną rzeczą. Właśnie takie zwykłe o codzienne zachowania poszczególnych bohaterów uświadamiają nam różnorodność charakterów, jaka panuje na pokładzie i dodaje im życia. Historia stworzona przez Manela Loureiro jest zaskakująca i łączy w sobie wiele intrygujących elementów. Mamy tutaj do czynienia nie tylko ze wspomnianymi wcześniej zjawiskami paranormalnymi, ale również z odrobiną historii nazistowskiej, doświadczamy również z poszczególnymi postaciami takich rzeczy jak radzenie sobie z własną przeszłością, odnajdywanie celu w życiu czy też próba okiełznania najmroczniejszych zakamarków ludzkiego umysłu. Książka trzyma w napięciu aż do samego końca, a i nie raz ciarki nawiedzają całe ciało czytelnika i budzi się w nim niepokój.
„Serce mówiło mu, że choć mało kto o tym pamięta, w człowieku kryją się potwory, które ujawniają się w najmniej spodziewanych momentach.”
„Ostatni pasażer” to wciągająca i doskonale napisana książka. Autor bezbłędnie poradził sobie z powieścią grozy, w której połączył wiele elementów tworzących logiczną całość. Stworzył odpowiednią atmosferę i klimat, dzięki którym jeszcze łatwiej jest nam przenieść się na pokład „Valkirie” i przeżywać wszystko wraz z bohaterami – o ile macie mocne nerwy i serce. Nieprzewidywalne zakończenie było zadowalające, a i nawet na koniec – przy ostatnim zdaniu - poczułam na ciele lekki dreszczyk. Przyznaję, że „Ostatni pasażer” przypadł mi do gustu bardziej niż „Apokalipsa Z” i jest to książka, po którą naprawdę warto sięgnąć. Wystawiam ocenę 8/10 i czekam na dalsze powieści autora – najlepiej z tego samego gatunku!
A więc jak, macie ochotę na rejs?