Sięgając po tę książkę na myśli przychodziło mi tylko jedno pytanie „O co chodzi z tym ostatnim czytelnikiem?”. Sam tytuł wydał mi się tak oryginalny, iż „pożyczyłam” go sobie zakładając bloga o tym samym adresie. O samym autorze(David Toscana) nie wiedziałam nic poza tym, że w gronie moich znajomych jest nieznany, lecz nie tylko w tym gronie, gdyż w całej Polsce bardzo mało osób o nim cokolwiek wie, aczkolwiek internet „ocieka” w linki anglojęzyczne do jego powieści, wywiadów itd.
Jedyne, co udało mi się dowiedzieć o nim w naszym ojczystym języku i to z okładki to fakt, że jest to jego szósta powieść, a jego poprzednie cieszą się dużym zainteresowaniem. Sam autor otrzymał kilka ważnych nagród literackich, a jego powieści zostały przetłumaczone na wiele języków świata.
Dość sceptycznie podeszłam do innych słów z okładki „Oryginalna książka o książce autorstwa nowej gwiazdy literatury latynoamerykańskiej”.
Książka o książkach, zabrzmiało jak masło maślane do tego określenie „nowa gwiazda” nie bardzo mi się podobało. Potem przeczytałam, iż książka jest laureatem trzech nagród i to w sumie przeważyło żeby ją przeczytać. Skoro laureat nagród to ktoś się na tym poznał i „nowa gwiazda” jest w pełni zasłużona.
Całe 200 stron to opowieść o wydarzeniach ze wsi Icamole w Meksyku, w której już od ponad roku panuje susza. Braku wody doświadczają wszyscy poza Remigio, który czerpie ją z własnej studni. Pewnego dnia odkrywa, że w jego studni spoczywa martwa dziewczynka. Zaraz po tym wydarzeniu pojawia się kolejny bohater, którym jest, Lucio ojciec Remigio. Lucio jest bibliotekarzem, a właściwie tytułowym „ostatnim czytelnikiem”, ponieważ z jego domowej biblioteki od dawna nie korzysta nikt poza nim.
Obaj próbują skutecznie pozbyć się ciała. Lucio jest jednocześnie obserwatorem i uczestnikiem wydarzeń. Wydarzeń, które są bez mała lustrzanym odbiciem książek w jego bibliotece. Idąc tym śladem dziewczynka zostaje zakopana pod drzewem avocado.
Styl książki, po prostu powala na kolana i to nie jego jak można by się domyślać doskonałością, lecz jej stanowczym brakiem, a nawet brakiem jakiegokolwiek stylu. Powieść przypomina zlepek myśli bezwładnie zapisanych, od czasu do czasu rozdzielonych „łamaną stroną”. Interpunkcja ograniczająca się tylko do przecinków i kropek, zamiast ułatwić sprawę, pogarsza. Książkę przez zastosowanie takiej interpunkcji czyta się szybko, gorzej z jej interpretacją. Czyta się ją niczym ulotkę – łapiąc kluczowe słówka i składając w całość. Dialogi zlewają się kompozycyjnie z całym tekstem, ponad to w dialogach zostaje bez uprzedzenia mieszana rzeczywistość z fikcją. W rozmowie z komisarzem policji trudno nie raz załapać, kiedy Lucio wygłasza swoje myśli, a kiedy cytuję jakąś książkę ze swojego zbioru. Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu tej pozycji padło na powieść Jonathana Carrolla „Kraina chichów”, niby też książka, o książkach(a właściwie książce), ale ma to wszystko, czego „ostatniemu czytelnikowi” zabrakło. Pan Toscana miał dobry pomysł? Na gotowym patencie, a mimo wszystko według mnie spaprał sprawę, a jego książkę chętnie umieściłam bym w piekle Lucia.
Po tej pozycji na pewno na długo zapamiętam powtarzane z uporem maniaka Icamole, tak jakby czytelnik mógł zapomnieć, gdzie właściwie dzieje się akcja powieści.
Wyryję w pamięci nazwisko autora Davida Toscana, żeby czasem mi do głowy nie wpadł pomysł kupienia książki, o ciekawym tytule, jego autorstwa!
„Toscana zapytany w jednym z zamieszczonych w internecie wywiadów, charakteryzuje swą twórczość określeniami nieposkromionego realizmu połączonego z realizmem magicznym. Trudno się na samym wstępie nie zgodzić z autorem, bo któż inny jak on sam wie najlepiej, co miał na myśli pisząc. Ale oto właśnie pojawia się zagadka godna największego myśliciela, bo czyż wierzyć można pisarzowi, który w swym dziele zamieszcza stwierdzenie, że „pisanie to nie życie, czytanie też nie”.” (fragment wypowiedzi chani)
Ja osobiście nie znalazłam w tej powieści jakiegokolwiek realizmu, a tym bardziej magii. Tak naprawdę przebrnęłam przez tę książkę tylko na wzgląd przez usłyszane kiedyś słowa „Trzeba czytać głupie książki, żeby wiedzieć jak wygląda mądra.”.
Z racji tego, że każdą książkę polecam to tę książkę mogę polecić, jedynie ludziom upartym i wierzącym, że są w stanie strawić wszystko i odnaleźć w tym głębie, której ja de facto tu nie odnalazłam.
Moja ocena to 1/10