„W małej wsi Icamole w Meksyku od ponad roku nie spadła kropla deszczu. Woda jest tylko w studni Remigia, który utrzymuje ten fakt w tajemnicy. Któregoś dnia Remigio dostrzega na dnie martwą dziewczynkę. Przerażony, że zostanie oskarżony o morderstwo, wyciąga ciało na powierzchnię, a potem zakopuje między korzeniami drzewa awokado...”
Tyle z oficjalnego opisu książki "Ostatni Czytelnik" Davida Toscana. A co się kryje w jej wnętrzu??
Po przeczytaniu kilku pierwszych stron można by powiedzieć, że głównym bohaterem jest Remigio, mieszkaniec meksykańskiego miasteczka Icamole, którego wyjątkowość polega na tym, że mimo długotrwałej suszy tylko w jego studni jest jeszcze woda. ...no i to on znajduje w owej studni martwą dziewczynkę. I tu pojawia się Lucio.
Lucio jest ojcem Remigia, ale co ważniejsze, jest również bibliotekarzem i praktycznie jedyną osobą w miasteczku korzystającą z zasobów swojej biblioteki. A więc potencjalnym głównym bohaterem jest właśnie bibliotekarz. Potencjalnie. Jest tak jakby konferansjerem, na koncercie książek.
Głównym tematem, głównym bohaterem są właśnie książki. Lucio jest obserwatorem zdarzeń, czasem ich uczestnikiem. Zdarzeń, które są jakby lustrzanym odbiciem fabuły książek z jego biblioteki. Narracja prowadzona przez bibliotekarza przenosi czytelnika płynnie z rzeczywistości do fikcji, z fikcji do rzeczywistości. Z każdym akapitem coraz płynniej. I w końcu świat z książek zlewa się ze światem rzeczywistym. Coraz ciężej odróżnić fikcję od faktów.
Pozostaje jeszcze ta martwa dziewczynka. Remigio, za radą ojca, nie zawiadamia policji, i również za jego radą zakopuje jej ciało w ogrodzie pod drzewem awokado. Co najciekawsze zachowanie dziewczynki (w retrospekcjach matki) i postępowanie Remigia z jej ciałem jest wręcz identyczne z fabułą pewnej książki, a na tym podobieństwa się nie kończą...
Co na początku rzuca się w oczy, to styl pisania: pozbawiony różnorodności prezentacji potok myśli. Akapity ograniczają się do podstawowej interpunkcji, tylko przecinki i kropki. Dialogi przeplatają się z narracją, kolejne zdania są strumieniem słów - "naturalnym sposobem wyrażania myśli". Dzięki temu książkę czyta się szybko, tekst przyswaja się wręcz natychmiastowo. Jednak dużo gorzej jest z odbiorem jego treści, interpretacją tego co się czyta, i co autor chciał właściwie przekazać.
Druga rzecz, to brak wyraźnego zarysu konstrukcji książki. Brak podziału na rozdziały, zamiast tego co jakiś czas pojawia się łamanie strony - chyba tylko jako znacznik końca jednej myśli i początku drugiej. Można mieć wrażenie, że autor pisze bo coś mu się w głowie kołacze, i nie za bardzo przejmuje się tym, czy ktoś będzie w stanie to potem przeczytać i zrozumieć.
Po trzecie, po przeczytaniu książki wyczuwałem duże podobieństwo do powieści Gabriela G. Marqueza "Sto lat samotności". Sposób rozwijania fabuły, opisy i typy osobowości bohaterów i ta tajemniczość połączona z pewnym odrealnieniem. Może tak już jest w klimatach latynoamerykańskich. Tamta książka mi się podobała, i ta również.
No niestety, nie jest to zwykły gniot, jakich wiele teraz w księgarniach. Książka jest z kategorii 'ambitnych', i widać to nie tylko po stylu pisania, ale również po grubości lektury, autor nie szedł na ilość, a raczej na jakość: 200 stron potoku słów.
Pozycja głównie dla miłośników tego typu książek. Ewentualnie dla eksperymentatorów, albo jako kolejowa lektura, gdy siedząc w pociągu i tak brak innych zajęć.