"Są ludzie, którym szczęście mignie tylko na moment, na moment tylko się ukaże po to tylko, by uczynić życie tym smutniejsze i okrutniejsze".
Stanisław Dygat
"Życie to męka. Najlepiej się wcale nie urodzić. Ale to szczęście ma jeden na tysiąc".
Julian Tuwim
W życiu Barta Dawesa nadchodzi taka chwila, w której człowiekowi aż odechciewa się toczyć kolejne walki z codziennością. W pracy czeka na niego jedynie poniżenie, na małżeństwo Barta pada cień rozwodu, a jakby tego wszystkiego było mało, władze miasta zamierzają go wysiedlić z powodu budowy nowej autostrady. Dla mężczyzny to stanowczo za dużo. Zdobywa broń, zamierzając wykrzyczeć światu prosto w twarz swą złość i gorycz…
Mroczne wcielenie Stephena Kinga pozdrawia was. Richard Bachman właśnie macha do was ręką. Oto kolejna, przesycona pesymizmem i beznadzieją wizja świata stworzona przez Bachmana. Tutaj nie ma dobrych wujków, którzy poklepią głównego bohatera po ramieniu i powiedzą "nie przejmuj się, jakoś to będzie". Bart jest tak naprawdę pozostawiony sam sobie, nie ma już nic więcej do stracenia. Wszystko i wszyscy wydają się być przeciw niemu. Żona, urzędnicy, szef. Zupełnie jakby cały świat się nagle na niego uwziął i postanowił utrzeć mu nosa. Najbardziej porusza w tej książce nie to, że Dawes zostaje przyparty do muru z każdej strony, ale to, że jest pozostawiony z tym ciężarem zupełnie sam. Nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc, pocieszyć, czy po prostu być z nim w tych trudnych chwilach. W takich właśnie momentach objawia się z całą mocą lęk przed samotnością. To bez wątpienia jedna z najbardziej ponurych wizji, które roztacza przed nami Richard Bachman. Co ciekawe, powieść powstała w dość trudnym dla Kinga okresie. Rok wcześniej umarła na raka jego matka. Sam autor przez wiele lat wypowiadał różne, czasem nawet bardzo skrajne, opinie o swoim dziele. Raz bezlitośnie punktował "Ostatni Bastion Barta Dawesa", otwarcie wyrażając swe niezadowolenie z końcowego efektu, by innym razem umieścić powieść wśród najlepszych dzieł Bachmana.
W książce nie znajdziemy, jak na Bachmana przystało, zjaw i istot nadprzyrodzonych, które z taką czułością przytulają się do gatunku horroru. "Ostatni bastion Barta Dawesa" to raczej swoiste studium rozpaczy i destrukcji życia ludzkiego. Historia człowieka, który z dnia na dzień traci wszystko i z tzw. normalnego obywatela przekształca się w przegrańca losu porusza swą prawdziwością. Bachman mówi wprost, że życie to nie bajka i w każdej chwili można dostać takiego kuksańca od losu, że spada się w dół i w dół, aż sięgnie się bruku. Niesprawiedliwe? Być może, ale właśnie ta drapieżna strona rzeczywistości, którą z takim mozołem buduje Bachman, jest tym, co podbija wartość powieści. Bez koloryzowania, bez zbędnego upiększania i naginania faktów. Kawa na ławę bez dodatkowego retuszu.
W "Ostatnim bastionie Barta Dawesa" świat jest szary, jak polskie osiedla. Nie ma tu bohaterów, za których można by trzymać kciuki, czy utożsamiać się z nimi. Wszyscy są tak samo niedoskonali, źli i niemoralni. Nieważne, czy to lokalny gangster, czy młoda dziewczyna, która ma przed sobą całe życie. Skrzywiona powieściowa rzeczywistość wydaje się jedynie skrzeczeć... ciągle i nieustannie. Pod tym względem książka jest naprawdę przerażająca i dołująca. A co więcej, nie tli się tutaj nawet iskierka nadziei na lepsze jutro.
Styl pisarski nie rzuca może na kolana, a przynudnawy początek nie zachęca w szczególny sposób do dalszej lektury powieści, ale warto się przebić przez te kilka niedogodności, by zakosztować bólu (bynajmniej nie fizycznego) drugiego człowieka i posmakować goryczy życiowej porażki. Uwaga, książka czytana przy smętnej pogodzie, deszczu walącym o szyby i ołowianym niebie, zyskuje znacznie lepszy odbiór.