Powtórzę po raz kolejny i na pewno nie ostatni, że do twórczości Sir Terry'ego Pratchett'a podchodzę z zapałem neofity i niesłabnącym zachwytem, więc nie jest dziwne, że W północ się odzieję trafiła na moją półkę.
"Skąd ten niesłabnący zachwyt?" zapytacie. Otóż, wiele jest w twórczości Pratchetta rzeczy nad którymi można się zachwycać.
Chociażby sposób konstruowania postaci. Powiedzenie, że główna bohaterka jest wyrazista, to jak stwierdzenie, że słońce świeci. Niby to prawda, ale słońce poza tym swoim świeceniem robi przecież dużo więcej. A jakby tak pod uwagę wziąć jeszcze gwiazdy, to się nagle okaże, że całe niebo się jarzy, migoce, promieniuje, wspomaga fotosyntezę, stymuluje wydzielanie witaminy D i co tam jeszcze komu przychodzi do głowy. Tak i w Świecie Dysku przechadzają się zróżnicowane, żywe postacie, jeden jest dobry, drugi zły, trzeci wysoki chudy niski gruby, a czwarty... lepiej nie wiedzieć o nim zbyt wiele. O, na ten przykład w Kredzie, gdzie mieszka wielka ciut wiedźma, Tiffany Obolała, oraz: Nac Mac Feeglowie ze swoją keldą i Wielkim Gościem, Roland, Preston, Amber Petty i jej lubiący zaglądać do kieliszka krewki ojciec, a Kreda to przecież nic, w porównaniu z Ankh-Morpork. Skupmy się jednak na Kredzie.
Tuż po jarmarku "na który chodzi się z nadzieją zdobycia całusa, a jeśli ktoś naprawdę ma szczęście, to również obietnicy następnego"* (w skrócie zwanym "szorowaniem"), Tiffany, która bardzo, ale to bardzo potrzebuje snu, zostaje wezwana do domu państwa Petty, gdzie, rękami swojego zamroczonego alkoholem ojca, została skatowana do nieprzytomności trzynastoletnia Amber. We wsi rozbrzmiewa już kocia muzyka i tylko od miejscowej czarownicy zależy, jaki zbierze owoc. W takim wypadku trzeba się wykazać nie lada charakterem: odebrać ból dziewczynie widząc martwe dzieciątko, którego ta już nie przytuli do serca, i jednocześnie zdecydować o dalszych losach pana Petty'ego.
"(...) kiedy dochodzi już do tego, że trzeba podjąć decyzję o życiu lub śmierci, decyzję podejmuje sama, gdyż jest czarownicą, a bywa, że nie jest to wybór między dobrem a złem, ale między złem a złem. Nie ma właściwych wyborów, są tylko... wybory."*
Jednak nie tylko przed takimi wyborami staje Tiffany każdego dnia. Czasem jej zadanie polega na pomocy umierającemu w przejściu na ten drugi świat. Tak właśnie dzieje się ze starym baronem, jednak nie każdy potrafi to zrozumieć. Innym razem wraz z Feeglami pomoże w sprzątaniu, a która gospodyni lubi, jak jej bałaganiarstwo wytknąć? Cóż, "trucizna trafia tam, gdzie trucizna jest przyjmowana"*, a jeden z bohaterskich czynów Tiffany z przeszłości obudził kogoś, kto najbardziej na świecie nienawidzi czarownic i zrobi wszystko, by zasiać tę nienawiść, gdzie tylko się da i skierować jej pełną moc na wielką ciut wiedźmę tych wzgórz.
Tiffany Obolała i inne czarownice są prześladowane gdziekolwiek się pojawią. Jaką decyzję i jakie ryzyko podejmie Tiffany, żeby zażegnać niebezpieczeństwo i odesłać prześladowcę tam, skąd przybył? I czy wielka ciut wiedźma kiedyś się wyśpi?
To chyba najmroczniejsza książka ze Świata Dysku, jaką miałam przyjemność czytać. Dużo tu zmagania ze śmiercią (a Śmierci jak na lekarstwo), tym razem na widelcu mamy przemoc domową, polowania na czarownice i lincze - nie za prosty owoc do zgryzienia, ale jednak warto. Zaraz za cierpką nutką kryje się słodycz pratchettowskiego humoru.
Na jednym z blogów widziałam stwierdzenie, że Pratchett napisał dark fantasy. Nie zgodzę się, nadal porusza się w swoim ulubionym gatunku, jakim jest comic fantasy, dodaje jednak sceny rodem z horroru. Oraz podróże w czasie. Oraz love story.
W dark fantasy nie ma miejsca na boffo i Feeglów, ale w comic fantasy znajdzie się miejsce na horror.
Jeśli zaczniemy każdą książkę tego autora rozkładać na czynniki pierwsze, szybko się okaże, że jest on nowym Kingiem, niektórzy doszukają się czystego science-fiction pozwalającego go ochrzcić ciotecznym wujkiem tego gatunku, innym spodoba się romantyczna nutka... Nie zapominajmy również o tym, że można by go okrzyknąć mistrzem kryminału zdolnym zdetronizować Agathę Christie. I to kolejna rzecz, dla której stałam się pratchettowską neofitką - ten autor jest tak oryginalny, że niemal braknie pomysłów, do kogo jeszcze go porównać.
Nie dajmy się zwariować i pozwólmy Pratchettowi bawić się (i nas) tak, jak to robił do tej pory. I nie zwlekajmy z tym, w końcu "Jak se tak bedziemy cekać, az juz prawie walniemy o ziemie i dopiero wtedy wyskocymy, to istowo wyjdziemy na guptaków."*
*cytaty z książki
http://ksiazkawmiescie.blogspot.com