Do Igrzysk Śmierci zabierałam się jak pies do jeża. Z jednej strony wszystko grało, a książka zapowiadała się aż nader atrakcyjnie. Z drugiej bombardujące mnie zewsząd zapowiedzi o doścignięciu fenomenu Harry'ego Pottera, strąceniu ze szczytu Zmierzchu i temu podobne hasła wyprodukowane przez czuwające dniami i nocami działy marketingu sprawiały, że miałam ochotę wejść pod łóżko i wyć. Książka zdawała się być wszędzie. Gdyby nie to, że jedzenie uważam za jedną z największych przyjemności w życiu, przestałabym chyba zaglądać do lodówki i zaczęła żyć na krakersach i zupkach chińskich. Bo kto wie, może tam też czai się pani Collins oraz jej Igrzyska? Rozbroić mógł mnie chyba tylko Liam Hemsworth, który był łaskaw zagrać rolę Gale'a w ekranizacji książki, a który teraz (jak głosi plotka) niecnie zdradza Miley Cyrus. Nie wiem w imię czego tak długo unikałam pierwszego tomu, zamiast od razu się za niego zabrać i mieć spokój. Od początku przecież wiedziałam, że nie wytrzymam i w końcu to zrobię. No i stało się. Przeczytałam.
Odlot do krainy euforii był bezcenny. Już po dwóch pierwszych rozdziałach wiedziałam, że pod koniec książki będę musiała zbierać swoją szczękę z podłogi. Myliłam się. Musiałam jej szukać znacznie wcześniej. Bez pamięci pochłonął mnie świat, w którym istnieje państwo Panem. Zakochałam się w idei Głodowych Igrzysk - wrzucamy dwadzieścia cztery losowo wybrane osoby do jakiegoś zamkniętego obszaru, dajemy im trochę broni i jedzenia (byle nie za dużo), nie zapominamy oczywiście o ustawieniu setek kamer oraz wyprodukowaniu odpowiedniej oprawy całego wydarzenia i czekamy aż uczestnicy powybijają się na naszych oczach. Talk-show na miarę dwudziestego drugiego wieku. Tak proste, że aż genialne. Przetrwa najsilniejszy, niekoniecznie pod względem fizycznym. Przecież z czegoś takiego musi wyniknąć akcja! No i wynika. Powiedziałabym nawet, że piekielnie dobra.
Katniss jest postacią, która leje miód na moje biedne serce. Całe baryłki miodu. Momentami czułam się jak sam Kubuś Puchatek w raju. Z radości miałam ochotę tańczyć i śpiewać, nawet jeśli w jednym i drugim jestem fatalna. Tej dziewczynie nie zmiękną nogi na widok większego robaka czy noża. Jest twarda i ma silny instynkt samozachowawczy. Nie obchodzi jej co robią inni, o ile aktualnie nie są dla niej zagrożeniem i o ile nie ma u nich żadnych długów. Bo tego nie znosi ponad wszystko. Nie jest też bynajmniej chodzącą maszyną do zabijania. Ma rodzinę i bliskich, którzy są dla niej najważniejsi. To jej słabość i siła jednocześnie. Już dla samej tej dziewczyny warto było sięgnąć po tę książkę. Chociaż ma też wiele innych zalet.
Czytając, czułam jakbym płynęła. Nie byłam zmuszona odszyfrowywać przyciężkiego języka, nie wyłączałam się i w związku z tym nie musiałam co jakiś czas cofać się o kilka stron bo "czytam, ale nie wiem co czytam" ani dosłownie siedzieć z nosem w książce, żeby coś dojrzeć.
No cóż, kiedy następnym razem usłyszę o tym jakie to Igrzyska są super, extra, mega, hiper i ogólnie naj pod każdym możliwym względem, prawdopodobnie wyskoczę do góry i zakrzyknę, niczym swego czasu pewien nasz premier, yes, yes, yes! I jak znam siebie, piekielnie mnie to zirytuje.