Na moich licealnych lekcjach historii Związkowi Wieleckiemu i grupie Słowian Połabskich nauczyciele poświęcili chyba aż jedną godzinę lekcyjną. Z całej plejady postaci zapamiętałam tylko Jaksę z Kopnika, głównie dzięki informacji o brakteatach – monetach tak cienkich, że mających tylko awers. Przez całe lata nie odczuwałam potrzeby uzupełnienia wiedzy – aż do dziś, do czasu lektury książki Michała Krzywickiego, który „Plagami tej ziemi” debiutuje w wydawnictwie Runa.
Książka przenosi czytelnika do dwunastowiecznej Europy – Bernard z Clairvaux właśnie nawołuje do kolejnej krucjaty. Jednak Sasi nie przejawiają szczególnego zapału do uczestnictwa w walkach na drugim końcu świata – o wiele bardziej kuszą ich sąsiednie ziemie Słowian Połabskich – tym bardziej, że siła Związku Wieleckiego należy już do przeszłości. Słowianie są podzieleni – władająca Brenną u boku starego i schorowanego męża księżna Petrysa, gorliwa chrześcijanka, za wszelką cenę chce zapewnić książęcy stolec nieletniemu synowi. Drugim pretendentem jest pogański książę Jaksa z niedalekiego Kopnika. Każde z nich zaczyna gromadzić stronników…
Wraz z Bernardem na Połabie przybywa Przecław – mnich równie biegły w sztuce leczenia, co w odbieraniu życia, zresztą głównie na ostatecznym usuwaniu oponentów polega jego „praca” w służbie Bernarda. Zmienne koleje losu sprawią, że i Jaksa, i Petrysa będą korzystać z jego kunsztu…
Początkowo ramy konfliktu wydają się dość precyzyjnie nakreślone – z jednej strony ochrzczeni Słowianie oraz Sasi, żądni przewag wojennych, bogatych łupów i sławy „obrońców krzyża”, z drugiej – pogańscy Połabianie, broniący swojej niezależności i wiary ojców. Jednak już po krótkiej lekturze autor zaskakuje – okazuje się, że i Bernard, i Przecław mają swój ukryty cel, a do gry włącza się jeszcze ktoś... ktoś, kogo istnienie jest poważnie zagrożone.
Akcja powieści toczy się wartko – główne postaci zostały obdarzone wyrazistymi cechami charakteru, co wcale nie znaczy, że są jednoznaczne czy jednowymiarowe. Święty Bernard jest zapatrzonym w siebie fanatykiem („wolę wszystko zniszczyć, niż choćby starać się to zrozumieć”), pełnym pogardy dla innych ludzi, Jaksa – nieodpowiedzialnym warchołem, Przecław – kobieciarzem, cynikiem i oszustem, Petrysa – kobietą gotową na wszystko… to po prostu ludzie, tacy sami jak my – z naszymi wadami, ułomnościami, radościami i marzeniami.
Autor nie ogranicza się do suchego opisu wydarzeń – maluje tło kulturowe epoki, z całym bogactwem słowiańskich wierzeń: mitologicznych boginek, mamun, topielic, rusałek i południc, które na co dzień towarzyszyły naszym przodkom. Postać i profesja Przecława pozwala na przedstawienie tajników średniowiecznego ziołolecznictwa – nota bene fragmenty dzieła pt. „O naturalnych sposobach leczenia”, umieszczone w mottach rozdziałów, są perełkami same w sobie. W miastach życie toczy się na ulicach i placach, wszyscy plotkują o wszystkich, gospody są pełne klientów, rzemieślnicy i kupcy prowadzą interesy – to społeczeństwo żyje. Widać, że autor nie tylko darzy sentymentem opisywaną epokę i krainę, ale próbuje się tym uczuciem podzielić z czytelnikiem.
Właśnie – próbuje. Niestety w powieści najbardziej szwankuje język – w prologu narracja zgrzyta tak bardzo, że niemal uniemożliwia lekturę. Dodatkową konfuzję dla czytelnika stanowi fakt nazwania sług Bernarda „psami”, tym bardziej, że czworonogi te w prologu występują dość obficie –zdarzają się momenty, że czytelnik nie wie, które „psy” w danym momencie autor ma na myśli. Na szczęście w miarę rozwoju opowieści narracja staje się bardziej płynna, choć nie osiąga wysokiego poziomu. Jeżeli autor nie poprawi warsztatu pisarskiego, to czarno widzę jego przyszłość – ciężko czyta się tekst, którego twórca ma kłopoty z gramatyką, niekiedy irytująco nadużywa przymiotników i nie potrafi się zdecydować czy stylizować język, czy nie.
Denerwujące są niektóre nieścisłości historyczne – zastanawiam się, czy XII-wieczni Słowianie mogli znać metaforyczne znaczenie słynnego powiedzenia Juliusza Cezara: „kości zostały rzucone”. Moje wątpliwości budzi też obecność kryształowych kielichów na XII-wiecznym stole, nawet jeśli to stół książęcy. Wprawdzie autor w posłowiu zastrzega, że igra z Historią i akceptuję to wyjaśnienie w odniesieniu do wiedzy zielarskiej Przecława, ale powyższe przykłady przekraczają moją tolerancję, szczególnie że nie mają one żadnego znaczenia dla fabuły.
Z kolei niepolukrowane przedstawienie warunków życia codziennego może być potraktowane dwojako: jako zaleta i jednocześnie – wada. Bohaterowie nie są wymuskani, pachnący i gładko uczesani – bekają przy stole, wymiotują, taplają się w błocie, śmierdzą. Dzięki takiemu opisowi świat „Plag tej ziemi” jest bardziej rzeczywisty, choć mnie akurat ten – moim zdaniem nadmierny – naturalizm nie odpowiada.
Reasumując, „Plagi tej ziemi” to opowieść przygodowa z elementami fantasy z XII-wiecznego Połabia. Jej zaletą jest osadzenie akcji w atrakcyjnym historycznie miejscu i czasie, wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów i motywacje ich działania, prezentacja średniowiecznych receptur leczniczych i pomysł wykorzystania elementów mitologii słowiańskiej do wyjaśnienia pewnych, znanych z historii, wydarzeń. Niestety – zdecydowanym minusem jest „szkolny” język, jakim posługuje się autor i dlatego nie mogę ocenić tej pozycji na więcej niż 5/10.
Mimo że moja ocena książkowego debiutu Michała Krzywickiego nie należy do najwyższych, to mam nadzieję na kolejne pisarskie spotkanie z autorem, bowiem stosunkowo niewielkie korekty używanego słownictwa i warsztatu literackiego (o fabułę jestem spokojna) mogą odsłonić przed nami naprawdę dobrego twórcę.
Recenzja ukazała się 2008-10-08 na portalu katedra.nast.pl