Niegdyś ta kraina miała wszystko. Bóg, który ją stworzył pragnął dla niej tego, co najlepsze. To dlatego każda z ras posiadła wolność wyboru i moc tworzenia piękna. Każdy, stworzony na podobieństwo samego Stwórcy, miał prawo do szczęścia. Życie było pasmem radości i spełnienia. Wojny nie istniały, ale z czasem pojawiła się chciwość. Wraz z upływem lat ludzie zaczęli zapominać, że za ten wspaniały dar, jakim jest życie i to, co ich otacza, winni są tylko i aż, wiekuistą cześć oddawaną Bogu.
„Nie ma tego jedynego Boga!”
Ktoś w końcu to powiedział i nastąpił upadek. Świat przestał być miejscem, które tak łatwo można było kochać. Bóg przestał istnieć. Na jego miejsce wkroczył Imperator. Siła odnawiająca się co siedemdziesiąt lat. Czarny Władca posiadający boską moc, okrutny i zawistny, z łatwością zastąpił Boga. Ale pozostali tacy, którzy wierzyli. Wierzyli, iż kiedyś narodzi się niewinność. Maluczki pośród najmniejszych, tak zwyczajny a jednak i nietypowy… Mesjasz, który przywróci panowanie dobrego Boga.
Niektórzy twierdzą nawet, że już się narodził.
Zaintrygowana opisem na okładce, wkroczyłam w świat opisany przez Dariusza Dolińskiego. W pewne spełnione marzenie, które wielu z nas nosi – napisać książkę. Wydać ją. To właśnie w sobie przez wiele lat nosił autor i spełnił. To marzenie, ten świat i tych bohaterów. Opowieść o utopii, która przeminęła. O pięknie, które zabiła tak zwyczajna wątpliwość i chciwość. Chciałam je poznać. Tym bardziej, że opisywany przez autora świat aż ocieka bogactwem. Mimo oczywistych nawiązań do terenów Europy Środkowej, zmienione magią mokradła i góry stają się miejscem, które zamieszkują ludzie i niziołki, krasnoludy i elfy. Mamy tutaj wampiry, ale też i pospolitych ludzkich grabieżców. Właściwie mamy wszystko… I każda z ras ma swój własny plan jak opanować ten bogaty świat. Co ja mówię świat! W rzeczywistości dostęp mają nie do tego jednego, ale wielu równoległych rzeczywistości.
Wydaje się, że Bóg Stworzyciel naprawdę poszalał.
Problem? Cóż, problem taki, że ta historia to zaledwie szkic powieści. I to szkic niezwykle niedopracowany. To kapitalny pomysł czerpiący z mitów, opowieści biblijnych i chrześcijaństwa, ale niedokończony, niedopisany, z jeszcze chwiejącymi się rusztowaniami i gdzie niegdzie tylko zarysem projektu. Całej historii nie tylko potrzeba dobrego redaktora, ale przede wszystkim korekty. Rozumiem spełnienie marzenia, pisanie to wielka magia, ale książka musi mieć w sobie siłę, tę moc przenoszenia nas w inną rzeczywistość (gdy już mówimy o fantasy). Niestety „Darkarowi” tego brakuje.
Opowieść, która została zbudowana nadzwyczaj poprawnie: mit początku, upadek i próba powrotu do pierwowzoru – niestety jest także nielogiczna lingwistycznie (a to pierwszy tom trylogii). Bohaterowie nie mogą używać górnolotnych wyrażeń, jeżeli są tylko grabieżcami. Podobnie dziwnie brzmią badania „archeo” w wampirycznym wydaniu. No i główni bohaterowie: Darkar i Sinoe. Tak jak ten drugi miejscami zachwyca osobowością, przypomina mi pewnego kendera, tak pierwszy… jest zwyczajnie niedorobiony. Właściwie wszystko to trudno nazwać powieścią. Szkicem, początkiem czegoś, co mogłoby kogoś zachwycić, tak… powieścią nie.
Dla mnie była to prawdziwa „droga przez mękę” – i to nie tylko dlatego, że zwyczajnie dość mam nawracania i chrześcijańskich wtrętów. Tego jest zwyczajnie nazbyt wiele i za mało zarazem. Vin Helsing zmieniający się w Van Helsinga i błędy ortograficzne były tylko gwoździem do trumny. Mojej. W pewnym momencie nie wiedziałam, czy biorę udział w budowie nowej drużyny, mającej ochraniać Mesjasza, czy też ktoś postanowił mi zaimponować tworzeniem jak najbardziej specyficznych, a z drugiej strony bliskich światu, w którym żyję, postaci.
Jeżeli ta powieść ma żyć trzeba ją napisać, do końca… i poprosić o pomoc. Warto w końcu walczyć o swoją historię, o marzenie!