34 opowiadania, 25 autorów, 11 ilustracji Magdy Mińko. Tak prezentuje się zbiór „31.10 Halloween po polsku” – e-book przygotowany przez polskich autorów w ramach eksperymentalnego projektu, którego pomysłodawczynią jest Kinga Ochendowska. I dostępny jest za darmo, bo służyć ma przede wszystkim dobrej zabawie, promocji e-książkowego czytelnictwa i autorów. Jak do tej pory zbiorek okazał się sporym sukcesem – w ciągu niecałego tygodnia książkę pobrano w całości 2000 razy, a fragmenty ściągnęło 3600 osób.
Trudno powiedzieć coś o każdym z 34 opowiadań i nie zepsuć przy tym przyjemności z czytania, dlatego wspomnę tylko o paru, które przypadły mi do gustu najbardziej. Na pierwszym miejscu umieściłabym tekst Wala Sadowa „Noc żywych awatarów”. To skrzyżowanie horroru z science-fiction, gdzie zmarli otrzymują swoje awatary, wierne kopie przedłużające ich istnienie, a zombie składają się nie tylko z gnijącego mięsa, ale też procesorów. Do tego opis krwawej dekoracji galerii handlowej robi wrażenie.
Dla odmiany Romuald Pawlak przenosi nas w przeszłość, opowiadając historię barona von Otto. Tej postaci poświęcone są dwa opowiadania, z czego bardziej klimatyczne jest to pierwsze, „Equnculus”, gdy jeszcze nie wiadomo, jakie potworności kryją się w piwnicach zamku barona-karła, a zabłąkany przybysz wciąż trzyma się nadziei… co nie zmienia faktu, że „Stwórca cieni” również jest dobre, choć nie nazwałabym go czystym horrorem.
„Tama” Marka Ścieszka oraz „Ośla ława” Adriana Miśtaka to utwory spokojne, w których początkowo nie widać grozy i to w nich najbardziej mi się spodobało. Pierwszy tekst oddaje klimat lata i dziecięcych zabaw nad jeziorem, w którym ginie człowiek. Drugi opowiada o dotkniętej dziwną chorobą rodzinie. Główny bohater, opowiadający o swoim cierpiącym rodzeństwie i ojcu pochłoniętym badaniami, wzbudził we mnie sympatię i współczucie, a zakończenie zaskoczyło.
W „Niani” Daniela Koziarskiego mamy dla odmiany dwójkę psychopatów znęcającą się nad dzieckiem. Nie ma tu tradycyjnych krwi i flaków, jest za to straszenie dziewczynki martwym szczurem i opowieściami o sierocińcu. Okazuje się, że opisy psychicznej przemocy potrafią przerażać równie skutecznie co duchy i demony.
Za to troszeczkę rozczarowały mnie oba opowiadania Mariusza Zielke – w pierwszym zaintrygował mnie wizją ożywionych, żarłocznych lodówek i morderczych radzieckich zamrażarek, ale ostatecznie zabrakło wyraźnej pointy. Drugie opowiadanie odwołuje się do klasycznego i kultowego już „Dziecka Rosemary”, ponownie jednak dobremu pomysłowi zabrakło równie dobrego zakończenia. A szkoda, bo oba wydały mi się na początku interesujące.
Opowiadania w zbiorze są tak różnorodne, że w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Wybierać można pomiędzy nawiedzonymi domami, dziwnymi snami, nawiązaniami do Doriana Graya, dżumą, demonami i bóstwami. Pozostaje mi zachęcić do lektury i życzyć przyjemnej (strasznej?) lektury.