Tak zachwalano mi, z prawa i z lewa "Głowę pełną duchów", że trudno było mi się oprzeć przez ten czas, kiedy czekała na swoją kolej na półce. Pewnie tym większe rozczarowanie spotkało mnie już w trakcie pierwszych pięćdziesięciu stron, gdy sobie uzmysłowiłam w jakim kierunku zmierza fabuła. Zaraz zakiełkowała myśl, że miałam z czymś podobnym do czynienia. Nie, nie w literaturze. To o czym pomyślałam w pierwszym momencie to "Paranormal activity". I tak jak drażniło mnie podczas emisji filmu samo prowadzenie kamery mające dodać autentyczności zaprezentowanej farsie, tak w "Głowie pełnej duchów" wynudził mnie sposób, w jaki toczyła się akcja. A prawdę mówiąc narracja usypiała.
Przykro mi bardzo, gdyż żadnych smaczków grozy tutaj nie wyczułam, poza tymi nielicznymi momencikami historii obrazowanej jeszcze z punktu kilkuletniej Merry. Chociaż wszystko to, czego dowiadujemy się o wydarzeniach sprzed piętnastu lat, jest nam opowiadane dziś, przez dwudziestoparolatkę udzielającą wywiadu do książki. Tyle zachodu tylko po to, by wpłynąć na czytelnika, by ten miał przeświadczenie, iż wszystko toczy się przed jego oczyma, tu i teraz. A czym mają być chaotycznie dodane, porozrzucane niedbale skrawki z bloga bohaterki? Możliwe, że mają za zadanie urozmaicić treść i znów dodać plus na korzyść autentyczności wydarzeń. To co dla mnie okazuje się zbyteczne do innych pewnie bardziej przemawia.
W sumie, kiedy już jasność spłynęła na mój umysł i byłam pewna w jakim kierunku potoczy się fabuła czekałam na kulminacyjny moment, gdy to dokonają się egzorcyzmy nad starszą córką Barretów. I tu kolejne rozczarowanie. Już sama nie wiem, czego oczekiwałam, ale na pewno nie lapidarnego opisu owego ceremoniału. Oczywiście, że znam sławnego "Egzorcystę" z telewizyjnego ekranu, ale gdy czytam lekturę, która zapowiadała się jako literatura grozy i to wyróżniona nagrodą w swojej kategorii, to mam prawo oczekiwać bogatych, sugestywnych opisów, a nie czegoś w stylu "dopowiedz sobie sam". W tym wypadku cała akcja odbywa się poza planem. Ciekawe komu by się spodobał taki film. A tu trzeba przebrnąć przez dziesiątki stron, żeby na końcu stwierdzić, ze nie przeżyło się przygody spod znaku grozy.
Tak, jak uważam "Paranormal activity" za kiczowatą parodię "Egzorcysty", tak samo "Głowę pełną duchów" traktuję, jako kolejne nieudolne naśladownictwo klasyki. Mimo iż mamy tu do czynienia z nowoczesnym podejściem, zarówno w filmie "Paranormal..." poprzez ukazywanie zdarzeń bezpośrednio przez bohaterów nagrywających dziwne zjawiska w swoim domu, tak w książce Paula Tremblay'a wykorzystując w drugiej części motyw reality show, nie odczuwam specjalnie autentyzmu prezentowanej historii. A sama akcja charakteryzuje się ślamazarnością i groteską. "Głowa pełna duchów" to nic innego, jak koszmarek opracowany wedle znanego, bezpiecznego schematu. Eh... a gdyby tak nastolatkę zabrać do psychiatry i stworzyć z groźnej fabuły dramat społeczny? Miałby nieporównywalnie więcej wartości, niż to, czym uraczył mnie Tremblay w swojej książce. A trudno mi nawet tę książkę klasyfikować jako horror. Choć te, jak wiadomo, są też róznej kategorii.