Dziesięć wieczorów, nadwyrężony nadgarstek i sporo wrażeń - tak w skrócie mógłbym podsumować lekturę "Trupiej otuchy" - liczącej ponad tysiąc stron i ważącej ponad półtora kilograma, monumentalnej powieści Dana Simmonsa, twórcy m.in. "Terroru", "Drooda" czy "Pieśni bogini Kali". Nadgarstek wciąż boli, co sprawia pewien dyskomfort, ale wiecie co? Było warto przez te wszystkie wieczory dźwigać ten ciężar, bo choć z pewnością nie jest to najlepsza powieść tego Autora (tu będę bronił zdania, że opus magnum Simmonsa jest wspomniany wyżej "Terror"), to jednak ta opowieść jest ciekawa i wciąga, a samo zabranie się za tak rozbudowaną historię było nie lada wyzwaniem. To trochę jak zjedzenie wyjątkowo ostrego żarcia, takiego, powiedzmy w okolicach 2 milionów SHU: na początku, jeszcze przed konsumpcją, czujesz lekki lęk, potem - jedząc - masz kryzysy, chwile zwątpienia, a na końcu dopada cię wielka satysfakcja, że tego dokonałeś. Ale może zacznijmy od początku...
"Trupia otucha" to druga lub trzecia powieść Dana Simmonsa. Nie jestem tego pewien, ponieważ w 1989 roku ten amerykański pisarz wydał dwie książki: "Hyperiona" i - właśnie - "Trupią otuchę". Obie to cegły, ale jednak ta druga nie ma sobie równych. Simmons od początku swojej pisarskiej drogi sięgał po różne gatunki i w sposób perfekcyjny łączył je, mieszał i przeplatał. Nie inaczej jest w przypadku "Trupiej otuchy", w której znajdziecie fantastykę, grozę, coś z powieści przygodowej, coś z historycznej.
Akcja tego kolosa zaczyna się w latach '40 XX wieku, w Polsce. Młody polski Żyd Saul Laski (z tym imieniem Dan trochę przekombinował, ale wybaczymy to mistrzowi, prawda?) trafia do niemieckiego obozu zagłady, gdzie poznaje hitlerowskiego oficera, potrafiącego przejąć kontrolę nad umysłem drugiego człowieka i zmusić go praktycznie do wszystkiego. On i jemu podobni urządzają na terenie obozu chorą, wynaturzoną i odczłowieczoną odmianę gry w szachy, w której figurami są zniewoleni psychicznie więźniowie, a stawką jest ich życie. Mija czterdzieści lat, Saul od dawna jest obywatelem Ameryki i wykłada psychiatrię na jednym z uniwersytetów. Jest grudzień 1980 roku i Laski ląduje w Charleston - niewielkim mieście w Karolinie Południowej. Niedawno doszło tu do serii dziwnych morderstw. Wszystkich dokonano w jeden wieczór i z pozoru nic je nie łączy. Saul domyśla się jednak, że jest zupełnie inaczej i że za tym mogą stać istoty/ludzie takie jak jego oprawca z obozu. Saul wkrótce wpada na trop swojego nemezis i łączy siły z miejscowym szeryfem oraz młodą kobietą, która w masakrze w Charleston straciła ojca. Ta trójka jeszcze nie wie, że weszła w sam środek morderczej i okrutnej gry potężnych tego świata...
Dan Simmons to długodystansowiec. W rozbudowanych powieściach sprawdza się najlepiej i właściwie "Trupia otucha" to potwierdza. Owszem, są tu dłużyzny, ale w księdze liczącej ponad tysiąc stron, zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Na szczęście Simmons nadrabia ciekawą historią, swoim stylem i literackim kunsztem, którego nie mogę mu odmówić. W tej historii jest mrok i to przyjemne - tak, to paradoks - uczucie niepokoju, które towarzyszy każdej dobrej, trzymającej w napięciu i pełnej tajemnic, lekturze. Każda kolejna scena to kwintesencja literackich umiejętności Simmonsa, który zabiera czytelników w świat wielkiej władzy i psychopatów, którzy, z tylnego siedzenia, kierują losami milionów. W pewnym momencie, na skutek splotu wydarzeń, ta niewielka grupka ludzi potrafiąca kontrolować umysły innych, zaczyna ze sobą walczyć. Problem w tym, że w tę walkę wplątane zostają postronne osoby - nasi bohaterowie - którym przyjdzie stawić czoła Złu w najczystszej postaci. Złu, które istnieje dla samego zła, które karmi się przemocą i dzięki przemocy funkcjonuje.
Świetnie napisane negatywne postaci robią tu wielką robotą, budują atmosferę grozy i przyprawiają o ciary na plecach. Gdy będziecie czytać "Trupią otuchę", koniecznie zwróćcie uwagę na niejakiego Anthony'ego Haroda. To producent filmowy i jeden z tych "złych", który na pierwszy rzut oka wydaje się być jednak najmniej szkodliwy, bo nie wykorzystuje swojego Talentu do mordowania. Fakt, nie zabija, ale wpływa na kobiety, aby były mu uległe, a on mógł je z łatwością gwałcić. To, w moim odczuciu, czyni go najgorszym sukinsynem ze wszystkich tych potworów. Po drugiej stronie wojennym okopów mamy faceta z przeszłością - Saula Laskiego (fajny polski akcent), czarnoskórą młodą kobietę Natalie, która szuka zabójców ojca oraz inteligentnego szeryfa (wiem, brzmi jak oksymoron) Roba Gentry'ego. Simmons ma dość miejsca i czasu, aby opowiedzieć nam historię każdego z bohaterów, co odbieram na plus. Wszyscy mają swoją przeszłość, swoje indywidualne cechy i osobowość, które czynią ich postaciami bardzo realnymi.
W "Trupiej otusze" Simmonsowi przyświeca motto: "Spokojnie, nie spieszy się". Poza kilkoma momentami kulminacyjnymi, które domykały kolejne etapy fabuły, przez większość powieści akcja raczej nie galopuje niczym przepłoszony koń. Jedni to lubią, inni wręcz odwrotnie i to Wy musicie odpowiedzieć sobie na pytania: do której grupy się zaliczam? Jeśli chcecie znać moją opinię (a skoro tu jesteście, to pewnie chcecie), to powiem Wam, że wszystko zależy od samej opowieści. Niektóre wymagają wolnego tempa, inne przeciwnie. "Trupia otucha" to jest typ raczej limuzyny przeznaczonej na parady, a nie bolidu do śmigania po torze. I chciałbym, aby to dobrze wybrzmiało: nie mam nic przeciwko przydługim opisom, które tutaj są świetnie napisane, budują atmosferę i sprawiają, że czytelnik przenosi się do świata przedstawionego w książce. Tutaj nie ma dyskusji, Simmons jest w tym mistrzem. Jednak czytając tego kolosa, miałem wrażenie zbyteczności pewnych scen, a nawet całych wątków. Na przykład: nie do końca rozumiem tych narracyjnych przeskoków z trzeciej osoby na pierwszą, gdzie tą "pierwszą" jest postać raczej z tych mniej interesujących i tych, którym chciałoby się od razu kupić bilet na Pendolino do piekła. Jest tu tego więcej i gdyby Autor wziął metaforyczne nożyczki, zrobił ciach, ciach i wyciął dwieście, trzysta stron, myślę, że wyszłoby to tej książce na dobre. Mimo tego, uważam, że "Trupia otucha" to powieść bardzo dobra, ale... no właśnie, tylko bardzo dobra.
Simmons w swoim monumentalnym dziele porusza wątki władzy i deprawacji, która z tą władzą wydaje się być nierozerwalna, po drodze dostało się także Hollywood. Wątek filmowy jest tutaj bardzo silny i w pierwszej chwili mocno skojarzył mi się z "Ojcem chrzestnym" Mario Puzo. Chory, niezrozumiały dla mnie, kult ciała i to, że wszystko jest na sprzedaż i każdego można kupić (no, prawie każdego) ma w "Trupiej otusze" mocny wydźwięk i jest wyraźnie potępiony, co bardzo się chwali. Jednak nade wszystko powieść Dana Simmonsa, to historia przemocy, tej najbardziej pierwotnej i prymitywnej, bo nie sprowokowanej niczym konkretnym.
"Trupia otucha", to powieść bardzo dobra, chociaż zdaję sobie sprawę, że jej rozmiar może niektórym z Was wydawać się przytłaczający. Mimo wszystko uważam, że warto poświęcić swój czas i poznać tę książkę, zwłaszcza w wydaniu Vespera i z hipnotyzującą okładką Maćka Kamudy. Nie mam pojęcia czy "Trupia otucha" przypadnie Wam do gustu, mogę tylko mówić o swoich wrażeniach, a te, w większości, są pozytywne. Pomimo swojego nieco przeskalowanego rozmiaru, to wciąż pozycja, którą warto polecić. A zatem: polecam i uważajcie na ręce, żeby nie skończyć - tak jak ja - z opaską uciskową. Ale czego się nie robi dla ulubionego pisarza? 😉
© by MROCZNE STRONY | 2023