Nasze czołowe antykościelne duo, czyli Artur Nowak i Stanisław Obirek popełniło kolejną książkę, tym razem biorąc na tapetę szesnastu polskich księży i biskupów. Nietrudno się domyśleć, że to pozycja wybitnie krytyczna, trudno się czegoś innego spodziewać od tych autorów.
Wielu recenzentów zarzuca książce, że to kotlet odgrzewany, mielenie tych samych faktów znanych z innych publikacji, wszystko prawda. Ale jak twierdzą autorzy, chodzi im o odkłamanie historii pisanej przez kościół, ta instytucja bowiem przypisuje sobie wielkie zasługi w obaleniu komuny i stawia się w nieskazitelnym świetle. Piszą autorzy: „Naszym zdaniem największym sukcesem polskiego kleru katolickiego, a zwłaszcza pozostających na jego służbie dziennikarzy i historyków, było zdobycie po roku 1989 monopolu na opowiedzenie polskiej historii. I to nie tylko tej najnowszej.” To pewna przesada, ale tylko niewielka. Czy ów cel się udał? Raczej nie, ale pewne ciekawostki można w książce znaleźć.
Ciekawy jest rozdział o kardynale Wyszyńskim, oto piszą autorzy, że zupełnie świadomie popchnął polski kościół w stronę wiejską, ludową. Oznacza to obrzędowość, kult obrazów i relikwii, autorytaryzm, konserwatyzm, antysemityzm. Z drugiej strony duchowa, intelektualna strona religijności została mocno zaniedbana. Myślę sobie, że polski kościół do dziś jest mocno ukształtowany przez Wyszyńskiego, to z niego wziął się sukces Rydzyka.
Pisząc o arcybiskupie Życińskim, oskarżonym o wieloletnią współpracę z ubecją, autorzy dodają, że akta tej sprawy tajemniczo zaginęły. Dalej mamy zagadkowe stwierdzenie na temat esbeckich dokumentów: „Akta duchownych miały zostać zniszczone. Taki warunek rzekomo postawili biskupi przy okazji obrad okrągłego stołu. I rzeczywiście. Te dotyczące biskupów zaginęły.” Bardzo mnie ciekawi, czy rzeczywiście biskupi postawili taki warunek, czy mamy jedynie do czynienia z przypuszczeniem. Przy okazji, ciekawie piszą autorzy, jak ubecja łowiła kapłanów w swoje sidła: „Worek, korek i rozporek – o te przypadłości potykali się księża”.
Niestety, większość rozdziałów jest wtórna, ile razy można czytać o seksualnych ekscesach arcybiskupa Paetza, o chamstwie i pijaństwie Głódzia, o pedofilii i współpracy z esbecją księdza Henryka Jankowskiego. Zaś ostatni rozdział, o księdzu Piotrze Skardze zupełnie nie pasuje do pozostałych: to dosyć erudycyjny esej o recepcji tego kaznodziei na przestrzeni wieków.
Wyłania się z książki obraz kościoła jako instytucji skrajnie autorytarnej, wręcz feudalnej, zainteresowanej przede wszystkim rozszerzaniem własnych wpływów i ochroną swoich członków. Znowu nic nowego.
Z drugiej strony zasadny jest argument, że książka jest jednostronna, bo przedstawia tylko zbrukane sylwetki, a przecież jest wielu światłych księży i biskupów. Niestety, wygląda na to, że ci nieciekawi są najbardziej widoczni.