Z pewnością wielu ma tak, że wystarczy jedno słowo czy choćby gest, kojarzące się z daną pozycją, a już w niespokojnym umyśle odradzają się – lub dopiero zaczynają mnożyć – spekulacje, domniemana i wrażenia, jakie pozostały po skończonej lekturze. Dłonie zaciskają się spazmatycznie, oddech przyśpiesza, w oku pojawia się morderczy błysk, a na ustach wykwita uśmiech szaleńca; wszystko dlatego, że frustracja Czytelnika jest tak ogromna, iż chciałby znaleźć autora i wytrząsnąć zeń odpowiedzi na swe niezliczone pytania. Najlepiej przy pomocy piły spalinowej.
Takiego narzędzia ani funduszy na jego zakup niestety nie posiadam, przez wiele miesięcy musiałam więc zadowalać się torturowaniem Michaela Granta jedynie w myślach. Teraz przymierzam się do kolejnego okresu gorączkowego oczekiwania, bowiem Faza piąta: Ciemność rozwiała raptem część moich wątpliwości i mogę jedynie żywić nadzieję, że ów pisarz w następnym tomie cyklu GONE udzieli wreszcie wyjaśnień na temat zaprezentowanego uniwersum.
Jeśli nie, biada mu.
Od wydarzeń z poprzedniej części minęły cztery miesiące. Cztery miesiące spokoju na jeziorze Sama, cztery miesiące spokoju w Perdido Beach, cztery miesiące spokoju od ataków gaiaphage, kojotów i Drake’a. Starszy z bliźniaków nie ma żadnych wątpliwości – jest ZA spokojnie, zatem zaczyna gromadzić siły na niewątpliwie zbliżającą się bitwę, nieważne z kim. I wówczas dzieciaki zauważają coś dziwnego, niepokojącego. Wszystko wskazuje na to, że niedługo pod kopułą zapanuje nieprzenikniony mrok – barierę zaczyna pokrywać czerń. Zaś w absolutnych ciemnościach spokój od zwierzęcej paniki dzieli maleńki krok. Na dodatek gaiaphage w końcu postanawia działać i wysyła Drake’a, szalonego mutanta-psychopatę, by ten coś dla niej znalazł. Coś jeszcze nienarodzonego i już bardzo potężnego, coś, w czym Ciemność będzie mogła powstać.
Zaś wówczas, no cóż, wszyscy będą mieli przechlapane.
Jak powiedziałam, znalazłam odpowiedzi jedynie na część pytań, naprawdę niewielką część, zaś teraz mogę jedynie wpatrywać się wzrokiem bazyliszka w obojętną na mnie książkę. Jednakże, szczerze mówiąc, mogę sobie parskać, prychać i warczeć, ale w głębi duszy jestem naprawdę zadowolona z obecnego stanu rzeczy, kiedy niby coś wiem, ale tajemnic wciąż jest tyle, że sam wielki Sherlock Holmes miałby zajęcie na rok. To jedna z zalet książek Granta – dawkuje rozwiązania powoli, bawiąc się z Czytelnikiem, co oczywiście takowego doprowadza do szału. Z ciekawości. Aczkolwiek ta część nieco mnie w tym względzie zawiodła – szybko i bez trudu odgadłam, o co gaiaphage chodzi, jaki jest cel jej działań, i tylko czekałam, aż ktoś się wreszcie zorientuje i podejmie stosowne kroki. W dodatku przesłanki, jakie otrzymywali bohaterowie, wydawały mi się tak beznadziejnie proste do rozszyfrowania nawet bez dysponowania informacjami, jakie ja miałam… Choć fabuła sama w sobie jest emocjonująca, to, niestety, autor tym razem się nie popisał w kategorii przyciąganie uwagi Czytelnika. Nie czułam przymusu dalszego czytania, całkiem spokojnie odkładałam książkę na bok i bez szemrania zajmowałam się istotniejszymi sprawami.
Być może część przyczyn leży w tym, że od lektury poprzednich tomów minęło już sporo czasu i osobowości poszczególnych ludzi zdążyły się zamazać, ustępując jedynie ogólnym zarysom, ale muszę przyznać, że owe postacie wyraźnie ewoluowały, zyskując w moich oczach. Niewielu z pozytywnych bohaterów darzyłam sympatią (natychmiast na myśl przychodzi mi jedynie Brianna, zwana także Bryzą), zwykle irytowali mnie swoim postępowaniem. W przeciwieństwie do czarnych charakterów nie potrafili, może nie chcieli?, zaakceptować rzeczywistości ETAP-u i to przysparzało im kłopotów, których można było uniknąć – zatem z przyjemnością odnotowałam fakt, że się zmienili. Zdaje się, że twardy świat spod Kopuły w końcu przedarł się przez systemy obronne i ugryzł delikwentów w tyłki, co niewątpliwie wyszło im na korzyść, powodując, iż z bezbronnych dzieci stali się niebezpiecznymi dorosłymi – Sam zrozumiał, kim naprawdę jest, Astrid odrzuciła złudzenia, za którymi się kryła, Dekka przestała się oszukiwać, Quinn stawił czoła swojemu strachowi… Zmiany dotknęły także innych. Caine’a, Dianę, nawet Drake’a. Oni wszyscy zyskali na głębi, przestali być albo czarni, albo biali, wkradła się szarość i sprawiła, że stali się zdecydowanie bardziej interesujący.
Przy każdym tomie mam nadzieję, że tym razem Grant znajdzie odwagę, by się porządnie rozpisać. Tego właśnie mi brakuje – opisów wykraczających poza standardowe pół strony oraz długich zdań. Pewne momenty czasem aż proszą się o popis umiejętności, a autor zdaje się tego, niestety, nie zauważać i używa jedynie suchych określeń, większość uwagi poświęcając raczej myślom nawiedzającym postaci. Sądzę, że powieść byłaby dużo lepsza, gdyby była obfitsza w zobrazowania rzeczywistości.
Mimo wad, uważam tę powieść za bardzo dobrą młodzieżówkę, ponieważ prezentuje sobą naprawdę interesującą historię, co jest ostatnimi czasy rzadkością w tym nurcie. Już teraz wyglądam kolejnego tomu i polecam przeczytanie tym, którzy jeszcze nie mieli okazji.