Nancy Kress w „Gwieździe prawdopodobieństwa”, drugim tomie trylogii "Prawdopodobieństwo" zabiera czytelników na misję naukowo-badawczą i jednocześnie na przesłuchanie pierwszego Fallera ujętego żywcem w historii konfliktu z Obcymi. Przedstawieniu obu wątków w zasadzie nie można wiele zarzucić, przebieg wydarzeń jest prawdopodobny, a część „science” w zakresie nowej teorii dotyczącej tytułowego prawdopodobieństwa odwzorowana sugestywnie i elegancko, tzn. zaproponowane przez autorkę wyjaśnienie naukowe ładnie dopasowuje się do znanych i udowodnionych teorii (oczywiście, w tym zakresie, który jestem w stanie ocenić).
Moje wątpliwości, z całkiem głośno wybrzmiewającą nutką niedowierzania, wzbudził natomiast fakt, że wspomniane wydarzenia zachodzą podczas jednej misji i uczestniczą w nich te same postaci. Nie jest to bynajmniej wynikiem rozwoju akcji – misja od samego początku została tak zaplanowana przez organizatorów, czyli Radę Obrony Sojuszu Solarnego i wojskowych: do członków ekipy naukowej zostaje dołączony więzień specjalny. Autorka nie podaje uzasadnienia takiej konstrukcji fabularnej, jednak po przeanalizowaniu rozsianych w tekście okruchów informacji czytelnik dochodzi do wniosku, że, faktycznie, więźnia nie można przetrzymywać w standardowym miejscu odosobnienia, by nie narażać mieszkańców np. Układu Słonecznego na niepotrzebne niebezpieczeństwo: Fallerowie bowiem nie biorą jeńców i sami nie idą do niewoli, a dla ochrony tajemnicy swojej przewagi militarnej nie zawahają się przed zniszczeniem nie tylko planety, ale całego układu gwiezdnego. Zatem chęć usunięcia jeńca z zasiedlonego przez ludzi kosmosu staje się zrozumiała. Ale wciąż nie tłumaczy to, dlaczego został on dołączony do ekspedycji naukowej.
Druga wątpliwość jest związana z działaniem grawitacji. Odniosłam wrażenie, że zmieniająca się wielkość ciążenia i jej wpływ na fizjologię ludzką zostały przez Nancy Kress w całości pominięte: jedna z bohaterek, mieszkająca stale w warunkach zmniejszonej grawitacji (Luna City na Księżycu), podczas misji poddana jest działaniu normalnego ciążenia i nie odczuwa z tego powodu żadnych niedogodności. Nie męczy się szybko, nie ma kłopotów z krążeniem ani zanikiem mięśni, nie cierpi też na łamliwość kości. Manuel O’Kelly, bohater powieści „Luna to surowa pani” Roberta A. Heinleina z pewnością by jej pozazdrościł. Zastanawiałam się, skąd bierze się tak różne traktowanie tego tematu przez autorów? Książka Heinleina powstała w 1966 roku, 35 lat przed „Gwiazdą prawdopodobieństwa”. Jednak na przestrzeni tego okresu stan nauki niewiele się zmienił: nadal nie wiemy, czy np. ubytki masy kostnej spowodowane przebywaniem w warunkach zmniejszonej grawitacji odbudują się po powrocie do normalnego ciążenia – po prostu badana grupa kosmonautów była zbyt nieliczna i wyniki nie są reprezentatywne. Oczywiście czytelnik w ramach inwencji własnej może do całej gamy modyfikacji genetycznych, jakim została poddana wyżej wzmiankowana postać, dorzucić jeszcze i tę – i w ten sposób wyjaśnić „odporność” bohaterki na zmiany grawitacji. Ale czy takie wytłumaczenie w powieści science fiction nie jest nazbyt „magiczne”?
W sumie, wydaje mi się, że oba rozwiązania zostały przyjęte przez autorkę z powodów fabularnych: pierwsze, by w pewien sposób „ułatwić” sobie zebranie wszystkich kluczowych postaci finału w jednym miejscu, a drugie – by nazbyt nie komplikować, nie obudowywać fabuły nadmierną ilością dygresji, nawet strice naukowych, ale będących w zasadzie bez szczególnego znaczenia dla przebiegu wydarzeń. A dzieje się w „Gwieździe prawdopodobieństwa” wiele – wszak nie codziennie dochodzi do nowych odkryć. Tym razem genialny fizyk teoretyczny o trudnym charakterze udowadnia teoretycznie istnienie cząstek elementarnych – nośników prawdopodobieństwa i tym samym rozszerza katalog oddziaływań podstawowych. Proces dochodzenia do opracowania stosownych równań jest przedstawiony w bardzo wciągający sposób. Śledziłam tę część książki z dużym zainteresowaniem, w znacznej mierze dzięki konstrukcji postaci odkrywcy. Tom Capelo – przy całej swojej inteligencji i wiedzy – jest w głębi ducha anarchistą, żywo i z sarkazmem reagującym na wszelkie przejawy przymusu, zwłaszcza w zorganizowanej, wojskowej formie. Na dodatek nie może poświęcić się jedynie nauce, gdyż towarzyszą mu córki, z którymi za nic nie chce się rozstawać (zostało to uzasadnione fabularnie), choćby nawet na chwilę. I mimo że za sprawą najróżniejszych anegdot z życia wybitnych uczonych wiemy, że pewne, hmm… nieprzystosowanie społeczne zdarza się wśród nich częściej, niż tzw. normalność, w niczym nie zmienia to faktu, że przedstawienie takiej postaci wyszło autorce znakomicie: z jednej strony genialny umysł, a z drugiej – „uczulony” na głupotę i pełen najróżniejszych fobii anarchista z bagażem traumatycznych przeżyć.
Kolejną postacią zasługującą na uwagę jest Marbet Grant, wspomniana wyżej mieszkanka Luna City, z „zawodu” Wrażliwiec, czyli osoba, u której, dzięki modyfikacjom genetycznym, umiejętność czytania mowy ciała rozwinięta została w stopniu wręcz nieprawdopodobnym. Jej właśnie zostaje powierzone zadanie przesłuchania więźnia, a – wobec nieznajomości języka i kultury, z jakiej wywodzi się jeniec – zaczyna od nawiązania z nim jakiegokolwiek kontaktu. Na barki Toma i Marbet autorka złożyła odpowiedzialność za rozwój akcji, pozostałe postaci pełnią w powieści role drugoplanowe. Dotyczy to także pułkownika Lyle’a Kaufmana, dowódcy całej misji, skazanego od samego początku raczej na asystowanie liderom, łagodzenie sporów, rozwiązywanie problemów.
O ile „Księżyc prawdopodobieństwa” jest w znacznej mierze fantastyką socjologiczną, o tyle w „Gwieździe prawdopodobieństwa” wskazówka gatunkowa wychylona jest zdecydowanie w stronę nauki; wątki socjologiczne dotyczące Światan zepchnięte są na drugi, a nawet trzeci plan. Choć działania ziemskiej ekspedycji wywierają ogromny (i destrukcyjny) wpływ na społeczeństwo planety, Nancy Kress nie rozwodzi się nad tym tematem przesadnie – po prostu prezentuje suche fakty, a ich ocenę pozostawia czytelnikowi, który może się zastanowić nad etyczną stroną postępowania Ziemian, rozważyć po raz kolejny (wszak zagadnienie nie jest nowe) problem mniejszego zła, lub też niczego zgoła nie rozważać, tylko podziwiać efekty makiawelicznych zagrywek polityków i generałów i cieszyć się lekturą kolejnego tomu Prawdopodobieństwa, w mojej ocenie co najmniej dorównującego części pierwszej.
Recenzja ukazała się 2012-12-22 na portalu katedra.nast.pl