Bohaterka książki Małgorzaty Masłowieckiej ma nietypowe imię: Lawenda. Nadała jej je babcia. „Lubiłaś w sierpniu rozcierać jej małe fioletowe kwiaty, a potem długo trzymałaś palce przy swoim nosku – przypomniała staruszka”[1]. To właśnie babcia nauczyła dziewczynkę zielarstwa. Razem spacerowały po łące przyglądając się roślinom. Kiedy starsza pani zachorowała Lawenda utknęła na blokowisku. Spragniona wolności dziewczynka spotyka istoty, które właśnie wolność cenią sobie ogromnie – trzy gadające koty. Ta osobliwa grupa zaopiekuj się sobą nawzajem.
Powieść dla dzieci „Lawenda i gadające koty” rozpoczyna się mocnym akcentem. Rodzice właściwe porzucają Lawendę i jej brata u babci, bo sami zajęci są pracą. Dzieci bardzo tęsknią, ale uczą cieszyć się darami natury i wiele dowiadują się od swojej opiekunki. Ogromnie się ze sobą zżyją. W konsekwencji ataku serca staruszka trafia do szpitala, a potem do domu opieki. Jak możecie się domyślić kochająca naturę bohaterka źle czuje się zamknięta w czerech ścianach. Podobnie jej wnuczka – mieszkanie w bloku otoczonym brukowany alejkami ją przytłacza. Tu na chwilę się zatrzymamy. Początek książki Małgorzata Masłowiecka napisała bardzo bezpośrednio. Obawiam się, że co wrażliwsze dzieci mogą go „odchorować”. „Rodzice pewnego dnia po prostu odjechali, aby spędziły tu lato”[2] i nie wrócili, aż babcia zaniemogła. Ten fragment jest bardzo smutny. Nikt się z nikim nie żegna. Rodzice porzucają dzieci, a te zostają i tęsknią. Wydaje mi się, że autorka mogła być bardziej subtelna. Jakoś załagodzić to „porzucenie”, aby nie wystraszyć młodych czytelników. Szczególne, że w dalszej części opowieści pokazuje, że to ludzie ambitni, zapracowani itp.
Kiedy Lawenda poznaje gadające koty fabuła się uspokaja. Razem wędrują po okolicy i ją poznają. Jako rodzić jestem zawsze sceptycznie nastawiona, kiedy bohater/ka książki dla dzieci łamie ustalone zasady, ale w przypadku „Lawendy...” wyniknie z tego dużo dobra. Małgorzata Masłowiecka pokazuje, że obcowanie z naturą ma błogie, a wręcz terapeutyczne oddziaływanie na człowieka. Kontrast pomiędzy tym skąd wyszła Lawenda, a gdzie dojdzie jest wyraźny. Szarość i smutek, a z drugiej strony kolor i uśmiech. Chyba najlepiej widać to na przykładzie Cioci Żaby, opiekunki Lawendy i jej brata, która bała się otwartych przestrzeni, nie chciała wychodzić poza teren osiedla, a „żegna” czytelników otoczona kwiatami.
Dodać muszę, że książka jest przepięknie wydana. Nieco nostalgiczna szata graficzna, strony, które wyglądają, jak oprószone resztkami ziół, pachnąca okładka – to wydanie (wyd. Lemoniada, 2023) zostało dopracowane w detalach.
„(…) właśnie odbyła swoje pierwsze zajęcia z florystyki! Co prawda, nie układała roślin w bukiety, ale obserwowała, jak robi to natura”[3]. Człowiek współczesny, niestety, wielkimi krokami oddala się od natury. Lubi piękno, ale sterylne. Przeraża go chaos, nieokrzesanie przyrody. Ale ona jest mu potrzebna. Pozwala oddychać – w sensie dosłownym i w przenośni. Chcemy być wolni, a na własne życzenie zamykamy się, izolujemy. Małgorzata Masłowiecka napisała „Lawendę i gadające koty” delikatnie i dosadnie zarazem. Nie owija w bawełnę problemów, które chce poruszyć, a przy tym łagodzi je zapachem trawy i kwiatów, szumem drzew, wilgocią ziemi.
[1] Małgorzata Masłowiecka, „Lawenda i gadające koty”, wyd. Lemoniada, Gdańsk/Warszawa 2023, s. 15.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 37.