Mistrzowsko przeprowadzona kampania promocyjna, obiecująca historia i oryginalne wydanie – czarna okładka, cztery krótkie, ale wiele mówiące zdania zamiast opisu fabuły i wreszcie – czarne brzegi stron. Nie ma co, książka budzi niepokój już samym wyglądem, któż więc mógłby nie zainteresować się jej treścią?
Cztery katastrofy lotnicze mające miejsce w tym samym czasie, ale na czterech różnych kontynentach. Jeśli samo to nie przywodzi na myśl co najmniej ataków terrorystycznych, to aury tajemniczości dodaje tej sprawie niejasna wiadomość nagrana przez jedną z pasażerek tuż przed śmiercią oraz fakt, że z trzech katastrof ocalało troje dzieci, praktycznie bez poważniejszych urazów fizycznych. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić okoliczności, w jakich udało im się przeżyć, a szczątki pozostałe z samolotów i, cóż, reszty pasażerów, pozwalają – bez najmniejszej przesady – nazwać to cudownym ocaleniem. Dlatego też rodzą się szalone teorie spiskowe z Trojgiem w roli głównej. Jedni wieszczą rychły koniec świata, inni inwazję kosmitów, ale jedno jest pewne – coś się dzieje, a świat pogrąża się w chaosie.
Przede wszystkim na uwagę zasługuje oryginalna forma narracji. Lotz stworzyła postać Elspeth Martins, dziennikarki i autorki nieistniejącej książki Od katastrofy do spisku, opowiadającej o konsekwencjach Czarnego Czwartku. W rezultacie Troje to zlepek najróżniejszych relacji, wywiadów, rozmów telefonicznych i maili, wymienianych z naocznymi świadkami, bliskimi ofiar lub ludźmi, którzy mogą mieć w tej sprawie coś istotnego do powiedzenia. Kilkoro z nich odgrywa na tyle ważną rolę, że funkcję narratora przejmują więcej niż raz, inni zaś pojawiają się tylko „na chwilę”. Najważniejszymi osobami, poza samymi ocalałymi oczywiście, są ich opiekunowie, bo to właśnie oni na co dzień przebywają z Jess, Bobby’m i Hiro, dostrzegając tym samym zmiany w zachowaniu cudownie ocalałych dzieci.
Książka jest pisana bardzo nierówno. Momenty, od których cierpnie skóra przeplatają się z fragmentami przegadanymi i mocno nużącymi. Mimo to, przynajmniej od czasu do czasu, wywołuje emocje, a to zawsze działa książce in plus. Nie można powiedzieć, że czyta ją się bezrefleksyjnie, a szalone teorie spiskowe – choćby nawet bardzo absurdalne – budzą odrobinę niepokoju w czytelniku, a już z całą pewnością intrygują. Mnie najbardziej interesująca wydała się teoria religijnych fanatyków, dotycząca Czterech Jeźdźców Apokalipsy oraz cały wątek japoński, a szczególnie las samobójców - Aokigahara, notabene miejsce jednej z czterech katastrof lotniczych. W dodatku autorka przemyciła odrobinę japońskiej kultury, zachowała też niektóre określenia w tym języku, tłumacząc je w przypisach. Chociaż książka nie stroni od wątków paranormalnych, to jednak jest na tyle realistyczna, że bez trudu można uwierzyć w prawdziwość przedstawionych wydarzeń. Z pomocą przychodzi dopiero Internet i absolutny brak wzmianki o czterech katastrofach lotniczych 12 stycznia 2012 roku. Poza tym Lotz obnaża też bezlitosną medialną machinę, która ma ogromną siłę oddziaływania na współczesnego człowieka. Nie lekceważy szybkości z jaką dziennikarze rozprzestrzeniają informacje, podsycając tym samym kolejne plotki i wzbudzając ogólnonarodową panikę.
Troje to książka więcej niż dobra, choć niestety niepozbawiona słabszych momentów. Do grona największych wad zaliczyć można zakończenie, które z jednej strony daje spore pole do interpretacji, z drugiej jednak pozostawia zbyt wiele niewyjaśnionych kwestii i ogromny niedosyt w czytelniku. Poza tym jak na dużą ilość bohaterów - narratorów, jest tak mało zróżnicowana, że równie dobrze za każdym razem mogłaby to być jedna i ta sama osoba. Mimo to uważam, że książka jest godna uwagi i warta polecenia. Brawa za pomysł, formę i szatę graficzną.