Są książki które zapadają w pamięci na długo, siejąc spustoszenie w umyśle na dobre kilka dni. Takie książki sprawiają, że później patrzymy na nie z sentymentem i z czasem wracamy ponownie do lektury. Jednak nic nie zastąpi tego uczucia, że żadna inna książka nie będzie taka jak ta, nawet się do niej nie zbliży. Że wraz z zamknięciem okładki tracimy coś cennego. Ja tak miałem podczas zakończenia lektury „Solaris” Stanisława Lema. Czułem że coś się we mnie zmieniło, zmieniło się postrzeganie pewnych rzeczy.
Kris Kelvin jest psychologiem który przybywa na stacje badawczą będącą nad planetą pokrytą cytoplazmatycznym oceanem. Dla badaczy od lat badających to zjawisko jest to zagadką, ponieważ ten ocean wydaje się być inteligentną formą życia o zdumiewających właściwościach. Na powierzchni oceanu potrafią się tworzyć przedziwne obrazy. Na dodatek dwoje naukowców Snaut i Sartorius którzy obecnie przebywają na stacji, zachowują się w nienaturalny sposób a ich psychika jest w rozsypce. Badając to zjawisko Kris stara pomóc naukowcom, jednak bez skutku ponieważ niedługo po przybyciu jemu zaczyna ukazywać jego zmarła żona Harey. W cielesnej postaci, jakby zmaterializowała się z zaświatów. Jego wszelkie obawy, lęki zostały wyłożone jak na tacy, a sam stał się więźniem swojego sumienia. Stara się pozbyć istoty jednak nadaremno, ciągle powracała ukazując słabość oraz winę psychologa. Wkrótce dowiaduje się, że to ocean wpływa na badaczy, materializując wydobyte z zakamarków pamięci wspomnienia.
Stanisław Lem stworzył powieść która jest mroczna, powodująca ciarki na plecach. Ukazał klimat który budzi grozę. Sama stacja swoje najlepsze dni miała już za sobą. Wszędzie leżą stosy dokumentów, próbek badań, gdzieś tam są narzędzia. Widzimy jak bohater miewa wątpliwości co do tej misji, nie jest jej pewny, a gdy pojawia się postać jego żony, stawia opór temu faktowi. Chce pokonać coś co wg niego nie powinno istnieć. Z podobnymi problemami boryka się pozostała dwójka naukowców, z tym że oni dłużej przebywali na stacji i są na granicy obłędu. Pogodzili się ze swoimi tworami, mieszkają z nimi, koegzystują. Lem w ciekawy sposób opisuje stadium psychicznego załamania człowieka i sposób radzenia sobie z tego typu przypadłością. Bohater w pewnej chwili przestaje walczyć i zaczyna żyć z Harey.
To co mnie uderzyło podczas czytania powieści było to, że jesteśmy bezradni. Nie jako jednostka, tylko jako cała ludzkość. Widzimy próbę skontaktowania się z planetą, jednak nasze możliwości i nasza nauka nie radzi sobie z taką formą obcej inteligencji. To co uważamy za szczyt możliwości technologicznej, w skali kosmosu jest jedynie paleolitem. A może to planeta próbuje skontaktować się z badaczami poprzez ukazywanie ich wytworów pamięci, uważając że to jest najlepsze dla nich? A może to forma eksperymentu przeprowadzonego na badaczach? Tego naukowcy nie są pewni. Cała ich aparatura jest bezradna względem takiego kontaktu.
Podsumowując jest to książka która ukazuje naszą słabość jako bytu w kosmosie. Pod względem psychicznym jak i technicznym. To wspomnienia oraz błędy przeszłości ukazywały się naszym bohaterom. Prawdopodobnie chcąc uciec od nich polecieli na stacje kosmiczną, jednak i tu dały o sobie znać. Pod względem technicznym jesteśmy za bardzo zacofani aby podjąć jakąkolwiek próbę kontaktu, bądź odebrania jakiejkolwiek wiadomości. Jest to wizja najbardziej pesymistyczna jaka może dotyczyć ludzkości. Czy to granica człowieka rozumnego?