To za co lubię książki Victorii Twead to za jej pełen entuzjazmu styl, specyficzne poczucie humoru, czasem balansujące na granicy płaczu i śmiechu, bo opisywane sytuacje bywają skrajne. I o ile książkę jest miło czytać to opisywane przeżycia, które tym razem bohaterowie doświadczają podczas roku spędzonego w bahrajńskiej szkole, nie raz sprawiały ogromne przykrości. Wynikające z różnic kulturowych oraz z bezsilności zmagania się z rożnymi kwestiami choćby tymi dotyczącymi metodologii nauczania, podejścia uczniów i rodziców do samej nauki. europejscy nauczyciele cieszcie się,że nie musicie zmagać się z takimi obrazkami w waszym planie działania. Doskonale wiem, jak to jest w naszych szkołach. Tam - za skarby świata nie chciałabym uczyć, bądź raczej doświadczać emocji frustracji, gdy nie ma opracowanego programu, brak planu lekcji (wirus zaatakował system), jest ramadan i większość uczniów nie przychodzi do szkoły, uczniowie przychodzą nie przygotowani, nic nie robią bo specjalnie nie muszą, pochodząc z bogatych rodzin maja zapewniony byt i wszelkie zachcianki. Dodajmy do tego przekupstwo ze strony rodziców lub czasem i zastraszanie, stosunki między nauczycielami (jak w każdej szkole), cholerny upał przez większą cześć roku i człowiekowi odechciewa się stać na straży wiedzy i nauki.
I po co to było dwóm emerytowanym Brytyjczykom osiedlonym w Hiszpanii? Niby dla podreperowania budżetu, ale w sumie Joe liczył tez na jakąś odmianę w swoim życiu, bo już pierwszy zachwyt Hiszpanią był, tam mieszkają na stałe, to tak dla urozmaicenia sobie żywota. Tyle, że to właśnie on dość szybko pęka i chce wracać do domu.
Dzięki takim książka powinniśmy też inaczej patrzeć na obcokrajowców w naszym kraju. Victoria i Joe pokazują to na własnym przykładzie, jak Europejczyk wkracza w inną rzeczywistość, gdzie musi dostosować się do innej religijnych, bo to ona jest wyznacznikiem kulturowym i społecznym, do tego dochodzą miejscowe zwyczaje, ludzie , z którymi stykają się w pracy, oczywiście klimat, brak zieleni, domowych zwierząt (a kurczaki tęsknią w domu za nimi). Odwracając sytuacje, tak samo mają u nas np przybysze z Azji, plącząc się w kulturowych zawiłościach, dokonując manewrów urzędowych muszą odmiennie zorganizować swoje życie by móc łatwiej funkcjonować w obcym i tak odmiennym społeczeństwie, a przy tym nie zagubić swojej tożsamości.
To co może rozczarować potencjalnego czytelnika tej pozycji? Przypuszczam, iż fakt spojrzenia na islamski kraj pod kątem nie ludzi tam żyjących, ale z perspektywy Europejczyków, którzy znaleźli się tam w konkretnym celu. Victoria Twead nie pisze literatury faktu, a przelewa na papier własne doświadczenia z dość jednostajnej podróży miedzy hotelem a szkołą. Co nie znaczy,że jest nudno i monotonnie, że nie dostaje się obrazu społeczności tego wycinka, który Twead'owie eksplorują. Bynajmniej ja do tej pory nie miałam tak jasnego wglądu na zajęcia w Amerykańskiej Szkole Specjalistycznej (gdzie uczą nauczyciele ze świata), czy jakiejkolwiek szkole w jednym z bogatych krajów arabskich.
Ja w każdym razie patrze na tę publikację nie przez pryzmat skrawka Orientu, ale poprzez perspektywę autorki. To ona jest tym najważniejszym wyznacznikiem, duszą i centrum wyprawy, robi za klimat książki, nadaje rytm wydarzeniom z kilkunastu miesięcy spędzonych w arabskiej aglomeracji poprzez swój niewymuszony styl. Tyle! A dla mnie aż tyle.