Być może jest tak, jak przekonuje jedna z rozmówczyń Carla Zimmera (str. 313):
„W temacie życia (…) nadal jesteśmy alchemikami. Pozwalamy, by nasze intuicje rozstrzygały, co jest żywe, a co nie. Tworzymy arbitralne listy cech żywych obiektów. Próbujemy ukrywać naszą ignorancję, układając kolejne definicje, które jednak nigdy nie uchwycą tego, co pragniemy zrozumieć. Najlepsze, co mogą obecni robić naukowcy, to pracować nad teorią wyjaśniającą życie (…). ”
Stąd może nawet zasadna jest obserwacja cyniczno-bezideowa (str. 303):
„Życie jest tym, co establishment naukowy (zapewne po dłuższych, zdrowych kłótniach) uzna za życie.”
Ponieważ w zasadzie nawet nie wiemy, czy sedno poprawnej konstrukcji definiującej ‘życie’ wypada ulokować w chemii, biologii, fizyce czy ekologii, to sam język i startowa hipoteza wymykają się tym nielicznym, którzy chcą oświetlić to pojęcie poprawnym rozumowaniem. Czy należy zacząć od chemosyntezy geotermalnej, a może od pierwotnego RNA, błon lipidowych i liposomów, entropii i teorii złożoności, samoorganizacji kryształów, anabiozy i kryptobiozy? Dziennikarz w swojej nowej książce „Co to jest życie? Na tropie największej zagadki” dotyka każdego wspomnianego podejścia. Językiem ciekawskiego laika opowiedział o fenomenach życia z przykładami konkretnych ‘rozwiązań organicznych’ – od wirusów i śluzowców po pytony i nietoperze. Odwiedził badaczy, przywołał z historii koncepcje przyrodników, którzy odważyli się szukać odpowiedzi na to centralne zagadnienie naturalizmu. Książka jest ‘lekka’, czyli przystępnie napisana, obfituje w ciekawe obserwacje, daje do myślenia, choć pozostawia trochę niedosytów, jeśli czytelnik akurat śledzi literaturę popularnonaukową zajmującą się tytułowym pytaniem Zimmera.
Dobrym zabiegiem autora było zaproszenie czytelnika w dyskurs wątpienia. Książka w kolejnych rozdziałach narusza kluczowe wyznaczniki definiujące życie – metabolizm, spójność funkcjonalną organizmu, medyczną jednoznaczną śmierci mózgowej czy problem definicji ‘poczętego człowieka’ w związku z istnieniem chimer czy możliwego podziału zapłodnionej komórki na dwa zarodki. Zimmer w swoich poszukiwaniach dotyka więc ludzkich etycznych granic akceptacji pojęcia ‘człowiek’, medycznych problemów z ustaleniem, czy organizm nieodwracalnie przestał być żywy, by w kolejnych rozdziałach oswajać czytelnika z umykającą nauce granicą ‘żywe-nieżywe’ na poziomie biochemii. Wybierając fascynujące wyniki laboratoryjne, teoretyczne podsumowania stanu badań eksperymentalnych, przywołał wielogłos, kontrowersje i tlące się w niedopowiedzeniu zagadki, których rozwiązania odkładane są z reguły na później. Uzmysłowienie czytelnikowi, że konkretna motywacja poszukiwań genetyka czy cytologa analizowana z zewnątrz może być zupełnie odległa od tego wielkiego pytania, a on sam wydaje się świadomie unikać jego stawiania, to taka postawa jest z reguły wynikiem pokory. Z reguły specjalista od pomp protonowych, szeroko orientujący się w metabolizmie komórki, który wie sporo o hormonach, rozumie podstawy etologii organizmów i ma przy okazji własne przekonania o ‘najlepszej dostępnej definicji życia’, raczej publicznie pozwoli sobie na wypowiedzi o wąskim zjawisku, niż o filozofii nauki czy wprost o tytułowym pytaniu. Te kilka wyjątków od zasady wstrzemięźliwości naukowej Zimmer ciekawie przywołał, dopowiadając narrację własnym językiem, z obowiązku uproszczonym.
W „Co o jest życie?” zaleta może być jednocześnie wadą. Lekkość języka pociąga za sobą spore uproszczenia i czasem zdawkowość. Jeden przykład. Jeśli Francis Crick przez dekady piętnował ideę witalizmu, to zbyt łatwo Zimmer uciął dyskusję stwierdzając, że walczył noblista z nieistniejącym już w latach 60-tych XX wieku wrogiem (str. 224-226). Być może w laboratoriach niemal wszystkich biologów molekularnych to są skompromitowane idee, ale zostaje cała klasa naukowców szukających ‘tchnienia duszy’ i ‘pozafizykalnego fenomenu życia’, którzy mają się dobrze z miliardami Ziemian wyznającymi podobne przekonania. Na ogólnym poziomie, nad całą książką wisi pewien koncepcyjny nieład wynikający z nieprzedyskutowanego przez Zimmera mechanizmu doboru konkretnych obserwacji, ustaleń czy przełomów koncepcyjnych; środki zastosowane w weryfikacji hipotez mogłyby być inne. To może wręcz ‘autorski strumień świadomości’ budował książkę, a zapewne co najmniej preferencje i ciekawość samego dziennikarza połączone z możliwością dotarcia do konkretnych naukowców, którzy poświęcili mu czas.
Książka Zimmera jest bardzo dobra, gdy kogoś fascynuje temat, a jeszcze niewiele czytał o ekstremalnych organizmach, które zmuszają badaczy do ekstrapolacji wąskiego rozumienia życia tak, by uwzględnić ich fenotyp. Jeśli ktoś nie słyszał o bulionach pierwotnej materii z eksperymentu Millera-Urey’a czy poszukiwaniach życia poza Ziemią, będzie raczej usatysfakcjonowany. Sam z ciekawością czytałem o jesiennych mechanizmach skutkujących kolorem czerwonym liści klonu, o błędnych koncepcjach protoplazmy reprezentowanej przez nieistniejący rodzaj Bathybius (świetny przykład uczciwości naukowej Huxley’a – str. 193) czy o niesamowicie plastycznym organizmie pytonów, które jak transformersy dostosowują narządy do pożywienia (świetny cały rozdział str. 91-103). Treści ważne, interesujące, filozoficznie i egzystencjalnie nacechowane przeplatają się tworząc wciągającą opowieść o fenomenie życia. Zaledwie dobra ocena wynika z faktu, że liczyłem na bardziej spójną i wnikliwą publikację. Do tego nieco mnie rozpraszają wstawki opisujące społeczność ludzi nauki (kto z kim, do kogo po co pojechał i gdzie się spotkali). Preferuję jednak rozdzielanie opowieści o historii nauki od przekazu o codzienności bycia naukowcem i od referowania faktów o aktualnym stanie konkretnej dziedziny. Jednak taki mix nie musi być dla każdego minusem.
DOBRE – 7/10