Pierwsze było anime. Gwoli jasności: Mówimy o anime z roku 1997. Innego dla mnie nie ma.
Spojrzałam raz - i zakochałam się bez reszty. Pokochałam wszystko: Kreskę, muzykę, postać Czarnego Szermierza... Griffitha znienawidziłam śmiertelnie i na wieki. Niedługo potem trafiłam na mangę i pokochałam "Berserka" jeszcze bardziej. Najpierw czytałam po angielsku, później polskie tłumaczenia fansuberskie i byłam oszołomiona. To najlepsza manga i komiks wszech czasów. Przegrywa z nim nawet Thorgal. Lubię Thorgala, naprawdę, ale Miura rządzi.
Spęczniała emocjami, bardzo, ale to naprawdę bardzo czekałam na oficjalne polskie wydanie. Cieszyłam się jak dziecko, któremu kochany wujaszek przyniósł karnet all inclusive na piżama-party w sklepie ze słodyczami. A potem nastąpił zawód i gorzkie rozczarowanie.
"Berserk" w wykonaniu JPF jest ordynarny w najbardziej trywialny sposób. Zgoda, "Berserk" nie jest bajeczką dla niewiniątek. Bezwzględny, ze wszech miar brutalny świat "Berserka" napędza przemoc, krew, seks i śmierć. W tym świecie nie ma szlachetnych rycerzy, choć co poniektórzy z pełną pompą i fanfarami jeżdżą na białych koniach. Przeciwnie, zda się, że ci szlachetni są właśnie najgorsi. Bohaterowie Miury babrzą się we wszelkim źle i porubstwie swojego świata. Walczą do śmierci, piją do upadłego klnąc przy tym barwnie i z rozmachem. Wymyślne przekleństwa padają jak deszcz. Zasób wulgaryzmów polskich tłumaczy sprowadza się do czterech słów. Czterech. Najprostszych i najmniej wymyślnych. Bardzo szybko zaczęłam mieć dość i opadła mi ręka. Równie dobrze ukochaną mangę mogłabym oddać do tłumaczenia żulikom z ławeczki obok monopolowego. Poziom przekładu byłby taki sam. Mój romans z polską edycją "Berserka" zakończył się na piątym lub szóstym tomie mangi. Nie wiem, jak polski "Berserk" wygląda dzisiaj. Za bardzo bolało wówczas, nie chcę, by jeszcze bardziej bolało teraz. Należało zatrudnić któregoś z tłumaczy-amatorów. Zrobiliby to bez porównania lepiej. Bardziej legendę sponiewierał tylko Lucas.
"Berserk" jako taki nie jest dla każdego. Jest mroczny, ciężki i okrutny. Ludzie walczą z potworami; sprzedają własne człowieczeństwo i sami są potworami. Pragnienie, za które oddaje się duszę, poświęcenie, wojna, miłość, chwała i upadek, zdrada, ofiara, gniew, zemsta, krew, iluzoryczny raj i piekło na ziemi. Miura fenomenalną kreską, w soczystych, klimatycznych rysunkach oddaje całą zawieruchę zdarzeń i emocji. Każdy tom mangi to dzieło sztuki w miniaturze. Fantastyczne, hipnotyzujące, urzekające. Gutts to rzeźnik. Nie zna litości i sam o nią nie poprosi. Burkliwy zakapior, który widział i przeżył rzeczy, o których inni szepczą przy ogniskach, trwożliwie rozglądają się na boki. Jednoręki, jednooki, z mieczem większy niż on sam, którym macha równie lekko jak inni piórkiem. Przelewa krew jak inni wodę, na równi swoją jak cudzą. Zostawia za sobą szeroki szlak krwi i zniszczenia a jego śladem podążają demony. Ma swój cel i dąży do niego z przerażającą konsekwencją. Gdy go odnajdzie - będzie rzeź. Wie, że na końcu i tak, czeka go tylko potępienie, ale mimo to i wbrew wszystkiemu - trzymam za niego kciuki. Cokolwiek wymyśli Miura - jestem z Guttsem. Jeśli ktoś zasługuje na honory - to właśnie on. I najbardziej w świecie chciałabym, żeby polskie tłumaczenie tej cudownej mangi było na miarę epopei jaką jest "Berserk" - bo tak, jak wyglądało polskie wydanie "Berserka", gdy miałam je w rękach po raz ostatni to profanacja ikony gatunku. Podobnie jak "nowe" anime.