"Pierwszy rok" Rachel E. Carter wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dobrze się bawiłam, podobała mi się silna kobieca bohaterka i fabuła, która, mimo powtarzalności, potrafiła mnie wciągnąć. Nic dziwnego zatem, że postanowiłam sięgnąć po drugi tom i przekonać się, co nowego zaoferowała nam autorka. Niestety, rozczarowałam się...
W drugiej części serii obserwujemy zmagania Ryiah, która będąc adeptką we frakcji bojowej zdecydowanie nie ma łatwego życia. Musi zmagać się z codziennymi, morderczymi treningami, aby szkolić swoje umiejętności. Na dodatek nie może rozszyfrować zachowania księcia, który ciągle miesza jej w głowie...
Akcja powieści rozciąga się na cztery lata, podczas których główna bohaterka ćwiczy swoje umiejętności a zakończenie jest wprowadzone w momencie zakończenia szkoły. Czy jest to dobry zabieg? Ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony nie było przestojów w akcji, bo kiedy autorce kończyły się pomysły, przeskakiwała do kolejnego roku. Z drugiej strony jednak akcja była bardzo urwana i brakowało jakiś wyciętych scen...
Akcja rozciągnięta na 4 lata a to oznacza że Ryiah w momencie zakończenia książki ma 20 lat. Tutaj pasuje określenie wiek to tylko liczba. Bo dziewczyna przez całą książkę nie przechodzi jakiejkolwiek przemiany. Jest ciągle infantylna a wręcz w tej części traci taką iskrę i staje się wiecznie narzekającą nastolatką. Było to bardzo irytujące. Połowa akcji skupia się na niej, której wiecznie nic się nie podoba: mistrz Byron się nad nią znęca, jest taka pokrzywdzona, zawsze ma najgorzej, książę z nią nie gada, książę z nią gada, nie wie kogo kocha, boli ją coś... To tylko niektóre z rzeczy, na które narzeka a we mnie się aż krew gotowała. Bo naprawdę była dobrze traktowana.
Co do Darrena to był bardzo specyficzny. Na pewno nie był infantylny, ale mam wrażenie, że autorka wykreowała dwóch zupełnie różnych mężczyzn i raz wstawiała do fabuły jednego a raz drugiego. Nie zdziwiłabym się, gdyby w kolejnych tomach okazało się, że książę ma brata bliźniaka albo schizofrenię. Jego zachowanie bardzo sobie zaprzeczało... Ian, czyli trzeci wierzchołek trójkąta miłosnego był okej. Naprawdę go polubiłam i serce mi się krajało, gdy patrzyłam jak Ryiah nim pomiata. Zasługuje na kogoś lepszego.
Tak na dobrą sprawę to nie wiem co którykolwiek z tych chłopaków widział w głównej bohaterce, bo jest bardzo płaska i dziwna. To właśnie trójkąt miłosny sprawił, ze książka nie przypadła mi do gustu. Był nieangażująco poprowadzony, było jasne od samego początku, kogo wybierze główna bohaterka i niekiedy wywracałam oczami, gdy Ryiah kolejny raz zastanawiała się "Czy książę na mnie popatrzył? Czy on mnie kocha? Ale on dobrze całuje! Ale jest przystojny" Traktował ją jak śmiecia, ale ona go "Kochała"... Piszę to w cudzysłowie, bo jak dla mnie relacja między nimi to czysty pociąg seksualny. nie ma w tym uczucia tylko namiętność. Gdy bohaterowie są sami, nie rozmawiają, tylko się całują. Cały czas!
Mimo tego wszystkiego nie skreślam tej książki. Fabuła była zajmująca a wątki polityczne przypadły mi do gustu. Dam szansę kolejnym częściom z nadzieją, że autorka zmieni sposób prowadzenia wątku miłosnego...