W nowy rok wkroczyłam z książką, której przeczytanie zajęło mi rekordową ilość czasu, bo lekturę zaczęłam na początku grudnia. W czasie czytania miałam też kilka momentów zwątpienia, ale udało mi się dobrnąć do końca. I w zasadzie się z tego cieszę, bo moja opinia może być przez to wieloaspektowa. A w „Niech żyje zło” tych aspektów jest naprawdę dużo.
Rae choruje na postępującą chorobę nowotworową. Jest coraz słabsza, a jedyne promienie radości w wypełnione cierpieniem dni, wnosi wspólne czytanie z siostrą, która wprowadza ją do fantastycznego świata nad krawędzią- Eyam. W pewnym momencie dziewczyna otrzymuje możliwość przeniknięcia do tej historii, wcielając się w postać złoczyńczyni, skazanej na śmierć za swoje zdrady. Musi uniknąć stracenia i zdobyć Kwiat Życia i Śmierci, który w prawdziwym życiu ma moc ją ocalić. Czy dziewczyna osiągnie swój cel? A co, jeśli zmiana przeznaczenia jest niemożliwa?
Dawno na żadną premierę nie wyczekiwałam z taką niecierpliwością. Bohaterka, która ma okazję przeniknąć do świata z ulubionej książki? Wcielająca się w rolę złoczyńcy? Brzmi to lepiej niż dobrze. Z bólem serca muszę jednak stwierdzić, że powieść nie sprostała moim oczekiwaniom. Przede wszystkim jest okropnie przegadana. Ma ponad 500 stron tekstu pełnego długich opisów i rozwleczonych ekspozycji, co było poniekąd przyczyną mojej opieszałości w czytaniu, bo miejscami musiałam się zmuszać do dalszej lektury. Kolejnym minusem jest humor, który totalnie nie trafiał w moje gusta, bo jeśli kogo rzeczywiście śmieszą żarty z dużego biustu i nazywanie swoich piersi imionami bądź „złowieszczymi bliźniaczkami” to na pewno nie zaliczam się do tych osób.
Główna bohaterka jest jak dla mnie antypatyczną postacią. Nie byłam w stanie jej kibicować ani popierać motywów jej działania. Dodatkowo ani przez moment nie kwestionuje sytuacji, w jakiej się znalazła, a zaadaptowanie do dosłownych przenosin między światami przychodzi jej nad wyraz łatwo.
tyl pisania też mi się odpowiadał, bo poza wspomnianymi już wcześniej, wybitnie nieśmiesznymi żartami, autorka co parę stron wplata nam też niby odkrywcze zdania o złoczyńcach, które odbierałam bardziej jako dziecinne niż głębokie. Problemem jest też niestety korekta, a raczej jej widoczny brak w literówkach i złych konstrukcjach zdań.
Zakończenie pozostawia nas z ogromnym cliffhangerem, ale nie do końca mnie on przekonał, a znudzenie fabułą zniechęca mnie do kontynuowania przygody z tą serią.
Chcę jednak docenić kilka elementów, a głównym z nich jest relacja Mariusa i Kobry. To, ile między tymi postaciami było chemii, zasługuje na docenienie i nie raz miałam ochotę krzyknąć „Just kiss already”, bo to romantyczne napięcie między nimi było wyczuwalne. Bardzo zafascynowała mnie też postać Klucza, a sam świat przedstawiony ma duży potencjał, gdyby trafił w ręce kogoś zainteresowanego jego pogłębieniem.
Rok rozpoczynam więc rozczarowaniem, ale patrząc na opinie, zdaję sobie sprawę, że jestem w nim osamotniona, bo trafiam na same pozytywne recenzje tej pozycji. Nie zniechęcam was więc do lektury, bo pozycja znajduje swoich zwolenników, ale niestety nie znajdę się wśród nich.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Storylight.