Może nie z wypiekami na twarzy ale z prawdziwą ciekawością sięgałam po ,,Przemytników'' Anity Bilniewicz. Co się przemyca, gdzie się przemyca, jak się przemyca – przyznacie, że temat jest naprawdę ciekawy.
I byłby, może gdyby ta książka była reportażem, a nie po prostu zbiorem opowieści pisanych według jednego schematu. W roku takim to a takim ludzie o narodowości X przemycali towar Y o wartości Z w sposób W i nasi wspaniali celnicy przechwycili go podczas kontroli w miejscu A. Po setnej stronie zaczęło mnie to strasznie męczyć i dość często odnosiłam takie wrażenie, jakbym czytała krótkie wiadomości w internecie, a nie książkę.
Ciężko to wytłumaczyć, ale miało to wiele wspólnego z suchym i mocno informacyjnym stylem autorki. I chociaż taki styl pisania sam w sobie nie jest niczym złym, to w przypadku opisywania scen dramatycznych – jak przemyt własnego dziecka w walizce, albo jak przemyt narkotyków w żołądku – zupełnie się nie sprawdzał. Obdzierał te sceny z uczuć i sprawiał, że wydawały się pozbawione właściwej im głębi.
Ale może to tylko moje odczucie.
Książka została podzielona na różne działy tematyczne – związane z przemytem narkotyków, lekarstw, zwierząt, dzieł sztuki czy ludzi. Zostały też opisane różne drogi przemytu – lotnicza, kolejowa, morska, lądowa...
O samych sposobach również wiele powiedziano, chociaż – prędzej czy później – powtarzają się one. Mamy więc niezliczone opowieści o tym, co i jak, i gdzie można ukryć w samochodzie (narkotyki, papierosy, zwierzęta, ludzi), pociągu i samolocie, jak się pływa pontonem po Bugu i do czego jeszcze mogą posłużyć nam drony.
I chociaż osobno te opowieści brzmią ciekawie, to kiedy kolejny raz czytałam o tym, że w samochodzie/pociągu/samolocie/na łodzi, w odpowiednio przygotowanym schowku, można schować narkotyki i papierosy, i żółwie, i leki, i podróby zabawek, i kilogramy bursztynu, i papugi, i strasznie drogie zegarki, to zaczynałam się zwyczajnie nudzić.
Były, oczywiście, momenty w których czułam się faktycznie zaintrygowana ilością czasu i energii, jaką poświęcają przemytnicy po to, żeby przewieźć coś przez granicę (jak narkotyki rozpuszczone w cieczy i udające wódkę, albo zmieszane z zamrożoną pulpą ananasową, albo wszywane fabrycznie w perskie dywany, albo ukryte w działających bateriach) i na podstawie jakich detali można wpaść podczas kontroli (na przykład zbyt wielka waga, jak na standardowy produkt X, sprowadzenie produktu, którym do tej pory się nie handlowało czy pozornie przypadkowe kichnięcie psa pracującego na lotnisku). Ale to były właśnie momenty.
No i najciekawsza część książki, poświęcona przemytowi ludzi, była zarazem najkrótsza i w zasadzie potraktowana po macoszemu.
To wszystko sprawiło, że w moim odczuciu ,,Przemytnicy'' są książką raczej średnią. Nie jest to users manual dla kogoś, kto chciałby przemycić kilka dodatkowych kartonów papierosów przez granicę z Białorusią albo Ukrainą, nie jest to też porywający reportaż oparty na rozmowach z przemytnikami i ich ofiarami. To książka napisana suchym, informacyjnym stylem. I w dodatku przeładowana informacjami, datami, jednostkami miar i ilościami przemycanego towaru.
Nie polecam, nie odradzam. Zainteresowani tematem mogą ,,Przemytników'' przeczytać, bo z pewnością znajdą dla siebie coś ciekawego.
*książkę otrzymałam Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl