„Zaskakujące, lecz nie było żadnych nieprawidłowości wyjaśniających, dlaczego czułam się tak krucha.”
Joan Didion jest mistrzynią zaangażowanej, inteligentnej prozy. To ostatnia jej książka, w której zdecydowała się obnażyć więcej siebie niż dotychczas, choć pisarz zawsze jest w pewnym stopniu ekshibicjonistą. Jednak kończąc siedemdziesiąt pięć lat i żegnając w niedługim odstępie czasu zarówno męża jak i jedyną córkę, Joan Didion opuszcza gardę. Traci nieco z impetu, który sama sobie przez lata narzucała. Przestaje unikać pytań, na które nie chciała wcześniej szukać odpowiedzi. W ten sposób powstały „Błękitne noce”. Książka, która zawiera bardzo intymny portret starzenia się i nieodwracalnej utraty.
To ważna lektura, która nie trafi do każdego. „Błękitne noce” czekają na czytelnika chętnego by zmierzyć się z morzem smutku. To książka, która wymaga od nas gotowości i ciszy. To jedna z tych pozycji, które choć można przeczytać szybko, nie należy tego robić. To frazy, które wymagają dłuższych przystanków.
O DOCENIANIU CHWIL
Czy myślisz czasem nad tym, że Twoje życie to po prostu suma momentów. Wielką tragedią wielu ludzi jest to, że nie potrafią się zsynchronizować z obecnym czasem. Młodzi chcą być starsi, starsi z kolei tęsknią za młodością. Gdy przychodzi jesień, to marzymy o wiośnie. Gdy jest pora na lepienie bałwana, chcielibyśmy leżeć na plaży. Można przeżyć całe życie niezadowolonym ze swojego obecnego położenia. Można też przeżyć je nieświadomie, nie dostrzegając (a przez to i nie doceniając) tego co obecnie mamy.
Joan Didion została sama. Choć jej rzeczywistość zdaje się być „o niebo lepsza” niż codzienność polskiego emeryta, to jednak cierpi. Nie odczuwa materialnych braków, ale dotkliwie odczuwa obecny czas. Mierzy się z nieodwracalnością. Nikt z ludzi nie ma mocy cofnąć czasu. Zmęczona opuszcza gardę i pisze z bolesną szczerością o swoich odkryciach i błędach. W swojej samotności rozlicza się z przeszłością zamrożoną na fotografiach i wciąż obecną we wspomnieniach:
„Przedmioty, dla których nie ma satysfakcjonującego rozwiązania. Dalej otwieram pudełka. Znajduję więcej wyblakłych i spękanych fotografii, niż chciałabym kiedykolwiek zobaczyć. Znajduję wiele grawerowanych zaproszeń na śluby ludzi, którzy już nie są małżeństwem. Znajduję wiele kartek informujących o mszach zamówionych z okazji pogrzebu ludzi, których twarzy już nie pamiętam. Teoretycznie pamiątki te służą do tego, by przywołać tamte chwile. W rzeczywistości służą tylko do tego, by pokazać, jak niewystarczająco doceniałam te chwile, kiedy jeszcze trwały. To, jak niewystarczająco doceniałam te chwile, kiedy jeszcze trwały, to kolejna rzecz, której nigdy nie mogłam pozwolić sobie dostrzec.”
„Błękitne noce” uderzyły w tak przedziwne struny mojej duszy, że podczas jednego ze spacerów poczułem się przynaglony by znaleźć odpowiedź na absurdalne pytanie, które niespodziewanie się zrodziło w mojej głowie: Kiedy był ten ostatni raz, kiedy Mama kupiła mi skarpetki?
Przez kolejne dwa dni się nad tym zastanawiałem. Przecież trwało to dobre kilkanaście lat i nagle się skończyło. Nagle, któregoś dnia, sam kupiłem sobie skarpety. Czy potem jeszcze rodzice o to dbali? Czy nagle się to zmieniło? Nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć, bo też nie robiliśmy z tego wielkiej sprawy. Nie było przyjęcia, nie padły oficjalne deklaracje typu: „Drodzy rodzice, od dziś nie życzę sobie abyście więcej kupowali mi skarpety, ponieważ to ja od teraz będę o to dbał”. Wydarzyło się to całkowicie zwyczajnie, bo taka jest kolej rzeczy. Jest czas otrzymywania skarpet, kupowania skarpet i obdarowywania skarpetami. Granice te się zacierają, i przekraczamy je niepostrzeżenie nie poddając tego faktu szczególnej refleksji.
Kiedy to się stało? I jak to się stało, że dziś to ja pomagam mojej Mamie w podejmowaniu decyzji zakupowych? Joan Didion przez dziesięciolecia nie rozmyślała nad takimi kwestiami. Do czasu, aż „nagle” zorientowała się, że „niewystarczająco doceniała te chwile, kiedy jeszcze trwały”. Jej książka zachęciła mnie, żeby zastanowić się nad tym jakie „chwile trwają” aktualnie w moim życiu, i postarać się należycie je docenić.
DZIECKO WOJNY W ZMIENIAJĄCYM SIĘ ŚWIECIE
Joan Didion pisząc o utracie córki, odważnie odsłania samą siebie. Pisze wiele o swoim życiu. Mam wrażenie, że znacznie więcej niż w innych tekstach, choćby w „Roku magicznego myślenia”. Choć ciało coraz częściej odmawia jej posłuszeństwa, sprawiając, że czuje się krucha, jej umysł działa bez zarzutu. Tak jak zachwycała przenikliwością i wielopłaszczyznowością w swoich esejach, tak i w tej książce o przemijaniu, potrafi dostrzec głębsze przemiany nie tylko w swoim jednostkowym życiu, ale i ogólne zmiany paradygmatów w społeczeństwie.
„Trwała wojna. Wojna ta nie kręciła się wokół ani w żaden sposób nie zależała od życzeń dzieci. W zamian za tolerowanie tych gorzkich prawd dzieciom wolno było wymyślać sobie własne życie. Koncepcja, że można pozostawić je samym sobie – że tak będzie w sumie najlepiej – nie była podważana. Kiedy wojna się skończyła, a my znaleźliśmy się z powrotem w Sacramento, to liberalne podejście trwało nadal. (…) Wszystko to zniknęło. Teraz to praktycznie niewyobrażalne. W harmonogramie „rodzicielstwa” nie ma już czasu na tolerowanie takich wątpliwych rozrywek. Zamiast tego my, beneficjenci tego rodzaju łagodnego zaniedbania, mierzymy teraz sukces stopniem, w jakim potrafimy utrzymać nasze dzieci pod nadzorem, przywiązane, przykute do nas. Judith Shapiro, kiedy była szefową Barnard College, została poproszona o napisanie artykułu w New York Timesie, doradzającego rodzicom, by okazywali dzieciom nieco więcej zaufania i przestali próbować zarządzać każdym aspektem ich życia w college’u. Przytoczyła przykład ojca, który wziął roczny urlop w pracy, by nadzorować przygotowanie przez córkę podań o przyjęcie do college’u. Przytoczyła przykład matki, która towarzyszyła córce na spotkaniu z dziekanem w celu omówienia projektu badawczego. Przytoczyła przykład matki, która z racji, że to ona płaciła czesne, zażądała, żeby to jej bezpośrednio przesyłać informacje o wynikach akademickich córki.”
Warto wczytać się w to co miała do powiedzenia ta nietuzinkowa kobieta na finiszu swojego życia. Zadziwia mnie momentami jak spójne z moimi potrafią być jej obserwacje. Wydawałoby się, że praktycznie nic mnie nie łączy z tą przedstawicielką amerykańskich wyższych sfer. A jednak siadaliśmy na tych samych ławkach w Central Parku i rozmyślaliśmy na podobne tematy. Didion przez swoją szczerość stała mi się dziwnie bliska. W „Błękitnych nocach” mówiła bezpośrednio do mnie.
O STARZENIU SIĘ
Choć świetnie mi idzie ignorowanie tego faktu, to ciężko mi nie zauważyć, że moje ciało nie funkcjonuje już tak jak dziesięć lat temu. I nie są to zmiany, z których bym się cieszył. Bynajmniej. Skoro ciężko przyznać mi się do tego przed samym sobą, trudno oczekiwać by stało się to przedmiotem rozmów nawet z bliskimi.
Jest coś wstydliwego w przemijaniu. Starzenie się jest swoistym tabu. Męczą nas ludzie opowiadający o wizytach u lekarzy, bo podświadomie boimy się tego. Chcemy zatrzymać czas choćby za cenę ignorowania coraz trudniej ukrywalnych zmian. Nie często o tym mówimy, dlatego i w literaturze niewiele znajdziemy szczerych opisów starzenia się. Jestem wdzięczy Joan Didion za to, że zdecydowała się opuścić gardę i pisać otwarcie o swoich lękach i niedomaganiach:
„Wchodzimy w kolejne lato. Coraz bardziej skupiam się na kwestii tej kruchości. Obawiam się upadku na ulicy, wyobrażam sobie, jak kurierzy rowerowi przewracają mnie na ziemię. Zbliżanie się dziecka na motorowerze sprawia, że zamieram pośrodku skrzyżowania, udaję martwą. Już nie chodzę na śniadanie do Three Guys przy Madison Avenue – a gdybym przewróciła się po drodze? Czuję się niestabilna, chwiejna, jakby moje nerwy nie odpalały jak należy, co może być lub nie być dokładnym opisem tego, co moje nerwy rzeczywiście robią. Słyszę jakiś nowy ton, kiedy znajomy pytają, jak się miewam, ton, którego wcześniej nie zauważałam i który odbieram jako coraz bardziej przykry, wręcz upokarzający: pytając, znajomi ci wydają się zniecierpliwieni, na wpół zatroskani, na wpół gderliwi, jakby już niezainteresowani odpowiedzią. Jakby zbyt dobrze świadomi, że odpowiedź będzie skargą.”
„Błękitne noce” zachęciły mnie by spojrzeć z większą empatią na moich starzejących się bliskich. Na udręczonych chorobami dziadków, na coraz starszych rodziców. Jak oni się czują? Czego doświadczają? Co zmienia się w ich funkcjonowaniu, a nawet postrzeganiu rzeczywistości? Może stać mnie na coś więcej niż wspaniałomyślna wyrozumiałość względem starszych? Didion pisze otwarcie o tym, o czym wielu nie decyduje się nawet myśleć, a co dopiero mówić.
„Starzenie i jego dowody są najbardziej przewidywalnymi wydarzeniami w życiu, a jednak pozostają spawami, które wolimy zostawić pominięte, niezbadane. Patrzyłam, jak łzy zalewają oczy dojrzałych kobiet, kochanych, utalentowanych i spełnionych zawodowo, tylko dlatego, że jakieś małe dziecko obecne w pokoju, najczęściej uwielbiana siostrzenica czy bratanek, określiło je jako „pomarszczone” albo zapytało, ile mają lat. Kiedy słyszymy to pytanie, zawsze rozpadamy się na kawałeczki pod wpływem jego niewinności niejako zawstydzone przez czystą, przypominającą dzwon intonację, z jaką zostało zadane. Zawstydza nas, co następuje: odpowiedź, której udzielamy, nigdy nie jest niewinna. Odpowiedź, którą podajemy, jest niejasna, wymijająca, nawet kryje się w niej poczucie winy.”
WERDYKT
Czy każdy doceni prozę Joan Didion? Bez dwóch zdań nie. Autorka ma swój specyficzny styl, który w „Błękitnych nocach” tworzy swoisty rytm wyznaczony powtarzającymi się frazami i motywami. Ja osobiście delektowałem się tą książką, ale nie wiem czy byłbym w stanie to robić, gdyby był to mój pierwszy kontakt z autorką. Dlatego polecam by po „Błękitne noce” sięgnąć tylko i wyłącznie po lekturze „Roku magicznego myślenia”. W moim odczuciu stanowi to niezbędne wprowadzenie, gdyż książki te są ze sobą nierozerwalnie powiązane.
Polecam też reportaż o Joan Didion, który dostępny jest aktualnie na Netflixie. Pozwoli Wam to znacznie lepiej odnaleźć się w „Błękitnych nocach”. To jedna z tych książek, gdzie odpowiedni background choć nie jest konieczny, to na pewno jest bardzo pomocny dla odpowiedniego zrozumienia.
Zdecydowanie polecam tę prozę. Joan Didion trafia na moją krótką listę ulubionych pisarzy.
Poruszające bolesną szczerością refleksje o utracie córki, starzeniu się i upływie czasu. Joan Didion rozpoczyna „Błękitne noce” 26 lipca 2010 roku, w siódmą rocznicę ślubu jedynej córki Quintany,...
Poruszające bolesną szczerością refleksje o utracie córki, starzeniu się i upływie czasu. Joan Didion rozpoczyna „Błękitne noce” 26 lipca 2010 roku, w siódmą rocznicę ślubu jedynej córki Quintany,...
"Błękitne noce” to nie tylko zapis wspomnień Joan Didion związanych z jej zmarłą córkę, to nie tylko przejmujący obraz tęsknoty za utraconym dzieckiem, która kryje się w pojedynczych migawkach z życi...
@StartYourDayWithBooks
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...