Powieść, która wpisała się w kanon literatury angielskiej i często jest nazywana dziewiętnastowiecznym manifestem feminizmu. Dopiero teraz - ponad sto pięćdziesiąt lat po publikacji - została przetłumaczona na język polski i trafiła do naszych księgarń. Co prawda (z wiadomych przyczyn) nie czekałam na nią od roku 1848, ale okres ten trwał wystarczająco długo, by moja cierpliwość i ciekawość zostały wystawione na próbę. Dzisiaj, kiedy wreszcie mogę powiedzieć, że już znam historię Lokatorki Wildfell Hall, dodam jeszcze, że naprawdę warto było czekać!
"Nasamprzód przyjrzyj się jego wnętrzu i kochaj dopiero wtedy, gdy spodoba ci się to, co widzisz." (s. 147)
Nowa lokatorka Wildfell Hall już samym pojawieniem się w okolicy wywołała sensację wśród mieszkańców hrabstwa. Tajemnicza kobieta jest wdową samotnie wychowującą syna i zarabiającą na utrzymanie przy użyciu pędzla. Stara się nie udzielać zbyt często w towarzystwie, a ponadto dba o to, by nie zostać odnalezioną przez danych znajomych - to tajemnicze zachowanie staje się podstawą niezliczonych plotek i pomówień. Helen, której bardzo zależało, by nie zwracać na siebie uwagi, ma teraz wiele powodów do zmartwień...
Książka ma warstwowy charakter - najpierw opowieść przybiera formę listu kierowanego do przyjaciela narratora, w którym Gilbert Markham przedstawia historię wyjętą ze swojego życia. Potem jednak oddaje on głos tytułowej lokatorce Wildfell Hall i pozwala jej wyjawić - za pomocą pisanego w przeszłości dziennika - tajemnice miłości, która ukształtowała jej charakter i sytuację materialną.
Na samym początku trudno jest skupić myśli na toczącej się w powieści akcji, gdyż właściwie stoi ona w miejscu, a narrator zasypuje czytelnika informacjami na temat osób, których ten jeszcze nie zna. Każda kolejna strona przyciąga jednak z większą siłą niż poprzednia. Poznajemy więc Gilberta, człowieka obdarzonego przez Anne Bronte cechami, które dają podstawę do tego, by oskarżyć mężczyzn o brak stałości w uczuciach. Pan Markham niemal z dnia na dzień znajduje nowy obiekt zainteresowań, a przy tym podchodzi do uczucia - raczej fascynacji niż miłości - z niebywałą lekkością. Dopiero po pewnym czasie zmienia swoje nastawienie i pozwala nam spojrzeć na kobietę z perspektywy człowieka zaślepionego emocjami.
To właśnie one - odczucia i emocje - odgrywają w tej książce najważniejszą rolę. Mają moc pozbawiania dziecięcej niewinności, nadziei i złudzeń, a jednocześnie przypominają, że bez nich człowiek właściwie nie istnieje. Nawet zranieni, odrzuceni... wciąż kochamy.
Tytułowa bohaterka jest bardzo szczególną postacią. Z jednej strony denerwuje naiwnością, z drugiej zmusza (zwłaszcza czytelniczki) do myślenia o tym, czy na jej miejscu nie mielibyśmy podobnie dużej wiary w moc miłości. Tym, co polubiłam u niej najbardziej, jest niezależność, silna wola i niesamowicie mocna wiara w Boga. Myślę, że Helen zyskałaby sympatię każdego mola książkowego swoimi opowieściami o bibliotece. Jest ona dla niej miejscem, gdzie znajduje spokój i do którego ucieka, gdy chce schować się przed całym światem.
Bez zastanowienia mogłabym nazwać "Lokatorkę Wildfell Hall" najlepszą spośród tegorocznych nowości wydawniczych, jakie miałam okazję przeczytać i – być może – moją ulubioną z książek sióstr Bronte. Nie byłam w stanie oderwać się od niej nawet na chwilę, głównie za sprawą niezwykłej atmosfery tajemniczości panującej w tej lekturze. Anne tworząc "Lokatorkę..." nie tylko wykazała się ogromną odwagą, ale też udowodniła, że naprawdę potrafi pisać! Szczerze polecam wam tę książkę i jednocześnie mam nadzieję, że w przyszłości zostanie przetłumaczone na język polski także inne jej dzieło - Agnes Grey.