Ewa Stec z zawodu jest tłumaczką, jednak wielokrotnie powtarzała, że zawsze chciała zostać pisarką. Na szczęście owe marzenie się spełniło i dzisiaj na księgarskich półkach można zobaczyć cztery powieści jej twórczości, z czego debiutem była książka o dziwacznym tytule „Romans z trupem w tle”. To właśnie tytuł podziałał na mnie jak afrodyzjak, tajemniczy, zabawny oraz po prostu dziwny, niestandardowy. W końcu ile mam zwykłych romansideł? Miliony, jednakże rzadko kiedy jakikolwiek czytadło tego gatunku kręci się wokół morderstw i przestępstw, ma cudownych bohaterów oraz jest po prostu przezabawne. A taka właśnie jest owa lektura o której słyszałam już wiele pozytywnych opinii, więc sama postanowiłam się przekonać czy jest w tej gadaninie albo pisaninie chociaż ziarnko prawdy.
Agnieszkę Rusałkę poznajemy na zakręcie jej pełnego niespodzianek życia. Co jest tym tragicznym wydarzeniem, które spowodowały u niej chęć upicia się ze smutku w pubie? Mianowicie złapanie swojego narzeczonego, dentysty Jacka, na miłosnych igraszkach z pewną pacjentką, nazwaną przez nią motylicą. Nie robi żadnej awantury, ze stoickim spokojem opuszcza miejsce wypadku, którym jest gabinet dentystyczny, i udaje się do zwykłego baru w celu sączenia martini oraz przeanalizowania swojego życia od początku do końca. W tej właśnie sytuacji poznaje Bonda. Jerzego Bonda, który jest czarującym, przystojnym... ginekologiem. Jednak nie takim happy end'em kończy się ta dramatyczna historia. Agnieszka nie zamierza zapomnieć o Jacku w objęciach nowego mężczyzny. Postanawia się zemścić. Zemstą zostaje nieambitny pomysł kradzieży ogrodowego krasnala przeznaczonego dla Jacka. Przez ten absurdalny wyczyn Rusałka pakuje się w ogromne tarapaty...
Nigdy nie myślałam, że będę mogła płakać ze śmiechu. A jednak! Do takiego właśnie stanu doprowadził mnie „Romans z trupem w tle”, która po pierwsze jest książką niesamowicie zabawną i powinna rozbawić prawie każdego ponuraka. Będę pełna uznania dla osoby, która ani razu nie parsknie śmiechem czytając o przemyśleniach i wypowiedziach głównej bohaterki, przygodach miłosnych przyjaciółek, wrażliwym bandycie, który gustuje w muzyce klasycznej, kuzynce, której największym zmartwieniem jest odpryśnięcie lakieru do paznokci oraz wróżce Klarze Widzącej dla której kryształowa kula jest za drogim wydatkiem i właśnie trafiła na sprzedaż. Trzeba przyznać, że Ewa Stec powinna otrzymać brawa na stojąco za same wykreowanie wszystkich postaci. Agnieszka Rusałka, Justyna, dwie zwariowane przyjaciółki, Julia oraz Kasia oraz wiele, wiele innych komicznych postaci o których długo nie mogłam zapomnieć nawet po odłożeniu powieści. Kolejną zaletą pisarstwa autorki jest lekkość stylu, który jest bardzo przyjemny i łatwy w odbiorze. Muszę go wręcz nazwać idealnym na stany depresyjne, smutki, chandry oraz łzy. Przedstawienie akcji z przymrużeniem oka było kluczem do sukcesu, aby napisać niesamowity, oryginalny romans z wątkiem kryminalnym.
W lekturze zadziwił mnie nie tylko niecodzienny tytuł, lecz również porównanie jej do książek Joanny Chmielewskiej, mistrzyni kryminałów. Osobiście nie mam dużej styczności z jej twórczością, aczkolwiek wiele o niej słyszałam, nawet we własnym domu, gdyż moja matka jest jej ogromną fanką. Nie będę tutaj podważać jej gustu, jednak po przeczytaniu samego „nawiedzonego dworu” muszę przyznać, że o wiele lepszym poczuciem humoru dysponuje Pani Ewa. Oczywiście każdy ma swój gust i może się ze mną nie zgadzać. Niekiedy to porównanie ogromnie zachęci, jednakże moim zdaniem taka błyskotliwa i utalentowana pisarka nie potrzebuje żadnej reklamy, ponieważ całokształt twórczości jest wystarczającą zachętą do sięgnięcia po jedną z jej dzieł.
Moim zdaniem Ewa Stec zasługuję na tytuł jednej z lepszych pisarek chociażby za cudne poczucie humoru i oryginalność. Na pewno w najbliższym czasie sięgnę po kolejne arcydzieła, które wyszły spod jej pióra, ponieważ bardzo trudno jej zapomnieć o takim talencie pisarskim , z którym powinniście się zapoznać.