Długo zastanawiałam się, jak ocenić "Królową Wiktorię" Mariusza Misztala.
Dalej mam co do tej pozycji ambiwalentne odczucia, dlatego zacznę od konkretów.
Po pierwsze, to książka popularnonaukowa, nie powieść. Dobrze udokumentowana, z przypisami, które cieszą czytelnika. Tak, wiem, niektórzy uważają przypisy za zbędne, dla mnie jednak są zasadniczo ważne, bo pokazują poważny/niepoważny stosunek autora do tematu oraz wskazują mi drogę do kolejnych lektur. Tu, w "Królowej Wiktorii" Mariusza Misztala przypisy są porządne i dobrze przygotowano indeks osób, który ułatwia poruszanie się w gąszczu książąt i książątek.
Po drugie, autor pokazuje historię rządów królowej i cesarzowej w sposób spójny i nieprzegadany. Ciekawie dobiera cytaty, interesująco wygląda jego stosunek do najważniejszych postaci życia politycznego Wielkiej Brytanii XIX wieku. Misztal, pokazując koleje życia Wiktorii, nie skupia się jedynie na ważkich wydarzeniach, ale i na triviach, które bywają urocze. Autor pokazuje nie tylko władczynię, ale i człowieka, a raczej - kobietę. To i dobrze, i źle, ale wrócę do tej kwestii w dalszej części recenzji.
Po trzecie, źródła! Pamiętniki Wiktorii i jej listy do dzieci są cytowane szeroko, podobnie, jak listy, zapiski innych postaci życia społecznego i politycznego oraz prasa z epoki.
Po czwarte, autor pokazuje czytelnikom, jakim cudem Wiktoria w ogóle znalazła się na tronie. Ostatnie lata/dziesiątki lat panowania dynastii Hanowerskiej nie należały do spokojnych i los samej dynastii stał pod znakiem zapytania. Autor zaczyna biografię królowej na wiele lat przed jej narodzeniem, co uważam za wartościowe.
Misztal opisuje także życie w pałacu Kensington, który był domem Wiktorii: opresyjne, sztywne, pełne obowiązków, intryg i wiecznego nadzoru. Chcecie wiedzieć, jak to było "być księżniczką"? Nieciekawie, zwłaszcza, kiedy trzeba było spać w pokoju mamusi i ta sama maman nie pozwala pokazywać się na dworze czy uczestniczyć w balach.
Skąd zatem moje ambiwalentne odczucia?
Ano stąd, że mam nieodparte wrażenie, że autor Wiktorii nie lubi. Nie, żebym ja za nią przepadała, ale od publikacji Ossolineum oczekuję przynajmniej pozorów naukowego obiektywizmu.
Drażni mnie niesłychanie ciągle podkreślana i przedstawiania w negatywnym świetle emocjonalność królowej. Wybuchowa, uparta, płytka i niezbyt rozgarnięta - tak jest pokazywana. Cokolwiek by nie zrobiła, to jest jakoś "nie tak". Pokazuje emocje - źle. Nie okazuje ich dzieciom - jeszcze gorzej. Ingeruje w politykę - bardzo źle! Odsuwa się od niej - zaniedbuje obowiązki! Natomiast Albert jest mądrym męczennikiem. Wygląda, jakby emocje Wiktorii (była ekstrawertyczką i często wybuchała jak zbiornik paliwa) były czym innym i zdecydowanie gorszym niż emocje Alberta (on z kolei był manipulującym introwertykiem z jasnym poczuciem wyższości). Oboje mieli charakterki, ale w książce "Królowa Wiktoria" Mariusza Misztala tylko jedno z nich jest piętnowane. Jak to tak?
Dodatkowo IMHO Wiktoria taka znów niedouczona nie była, niedawno znaleziono w Widsorze zapiski Wiktorii z czasów jej młodości (nie pamiętniki, tylko lista lektur). Pokazują imponującą skalę materiału, który musiała "przerobić". Nie lekceważyłabym jej zdolności intelektualnych.
Co jeszcze…
Autor pokazuje, że Wiktoria nie lubiła ani być w ciąży, ani rodzić, ani specjalnie nie przepadała za dziećmi, lubiła za to pożycie małżeńskie. I mam wrażenie, że wszystko to także nie podoba się autorowi.
Nie, żeby coś jasno napisał, ale coś takiego chodziło mi po głowie w czasie czytania. Można by zapytać "i co z tego, że nie lubiła?" Przyznawała się do tego, miała prawo. Przy ówczesnej wiedzy ginekologiczno-położniczej jakoś nie mogę się jej dziwić.
"Wkrótce po powrocie do Londynu Wiktoria źle się poczuła, miała mdłości i bóle brzucha. Kiedy dolegliwości nie tylko nie ustawały, ale wręcz narastały, pod koniec marca była już pewna, że jest w ciąży. Wiadomość ta wcale jej nie uszczęśliwiła, lecz - jak wyznała - była "wściekła" i rozpłakała się z bezsilnej złości. Do prababki przyszłego dziecka pisała, że "nie mogłabym być bardziej nieszczęśliwa. Jestem tym bardzo zmartwiona i to popsuło moje szczęście". Wcale nie myślała o noszonym dziecku z czułością. "Ta rzecz [ciąża] jest ohydna i jeżeli jedyną nagrodą za wszystkie udręki miałaby być jedynie paskudna dziewczyna, myślę, że ja utopię. Nie chcę niczego oprócz chłopca. Nigdy nie zgodzę się na dziewczynę!’ [s. 104}
Prawda, że ciekawe? Z kilku powodów. Raz: Wiktoria nie promieniuje radością, a przecież wszystkie kobiety w ciąży nią promieniują, prawda? Ciąża to łatwy i niewymagający okres w życiu. Dwa: dziewczyna ma dwadzieścia lat, ledwie wyrwała się spod opieki nadopiekuńczej matki i jej sekretarza, i dopiero co zaczęła się cieszyć życiem. Pewnie liczyła jeszcze na chwilę swobody. Ale przecież - jak śmiała! Trzy: początek ciąży to przyjemny okres, nic to, że organizm ledwie radzi sobie z burzą hormonów, Wiktoria ma być szczęśliwa!
Koniec złośliwości.
Chciałabym także, żeby książka wydana w Ossolineum była dobrze zredagowana i żeby nie było w niej błędów: leksykalnych i składniowych. Tu jest kilka.
Myślę, że tę książkę każdy musi ocenić sam, a moja ambiwalentna ocena wiążę się z feministycznym nastawieniem do świata. Mimo wszystko - zachęcam do jej przeczytania. To solidna książka.