No, tak, to rzeczywiście było na kocią łapę. To rzeczywiście było nieposkładane :) Niepołączone. Nie ma wspólnego mianownika dla tych opowiadań, nie ma niczego, co by je łączyło, poza zapewne tym szczegółem, że Archer napisał wszystkie w tym samym czasie. Nawet mam wrażenie (albo może raczej taką teorię spiskową :)), że autor stworzył to konkretne opowiadanie zatytułowane „Na kocią łapę”, niezbyt ważne i niezbyt długie, by móc tak zatytułować zbiór. Lecimy więc po kolei:
1) Morderstwo doskonałe – Wciągająca i dobrze pomyślana historia kryminalna, ale ten twist na koniec dodany jakoś tak dziwnie, nie tyle na siłę, co właśnie dziwnie, nie poruszył mnie tak jak powinien. W ogóle tu był pomysł na dwie podobne acz różne, bardzo dobre historie kryminalne – ta druga naddawałaby się wręcz na powieść – a Archer trochę na siłę je połączył. Zastrzeżenie mam także do głównego bohatera – nie budził uczuć, ani pozytywnych ani negatywnych, co ciekawe miałem wrażenie, jakby pisarz celowo tak go stworzył. A powinien je, uczucia, budzić.
2) Wielka Miotła Ignatius – Historia o słabości i sile ludzkiej natury i jak się one splatają. Całość oparta na świetnym pomyśle, dobrze napisana. Tu tekst bazuje na pomyśle na zakończenie, wykorzystanym w stu procentach (jakby Archer chciał mi zrekompensować częściowy zgrzyt finale poprzedniego opowiadania :)).
3) A la carte - Po dwóch jakoś tam podobnych opowiadaniach trzecie jest diametralnie inne. Tam była chwila z życia postaci, tu jest praktycznie całe życie, tam bohaterowie byli tymi raczej złymi, ten chłopak jest stworzony, by budził sympatię, tamte teksty były kryminałkami, to czysta obyczajówka. Ale czujemy na serio fajność głównego bohatera, czyta się przyjemnie. Dwie uwagi – zachowanie ojca mało wiarygodne, pominięcie matki na końcu niewybaczalne.
4) Nie wszystko złoto, co się świeci – Pomysł niezły, lecz gorszy niż w dwóch początkowych tekstach. Niezły, ale, cóż naciągany na maksa. Główny bohater wyjątkowo nijaki, ani mu nie kibicujemy, ani nas nie odrzuca, chyba to tu też nie wyszło. Króla też można było jakoś bardziej rozpisać, dać szansę czytelnikowi, by domyślił się, co ma on zamiar zrobić, pograć z odbiorcą tekstu.
5) Na kocią łapę - Historyjka z życia sfer najniższych, plus za to, ze czujemy tę najniższość, choć nie ma epatowania. Ale o co tam właściwie chodziło? ...
6) Łup - Tu dla odmiany bohaterowie stanowczo „jacyś”, zrobiono to minimalnymi środkami i wyszło bardzo dobrze. Nie byli super charakterystyczni, ale czuło się ich. A sama opowieść? Banalna. Tyle, banalna.
7) Pułkownik Buldog – Łezkę na tym puściłem czy dwie (oj, jak ja się mogłem przyznać...). Najlepsza rzecz w zbiorku. Tak jak pisałem już o minimalizmie środków, tak to opowiadanie jest podręcznikowym przykładem minimalizmu środków, tak przy postaciach jak i przy samej historii. Niby to wszystko już było, ale tu jest lepiej :) Niby i to, że warto być tym dobrym było, i wojna na dalekim wschodzie była (Most na Rzece Kwai i Król szczurów bardzo się kojarzyły), ale tu to naprawdę świetnie zagrało.
8) Szach i mat – Po świetnej poprzedniej historyjce nadeszła historyjka przewidywalna, naciągana i banalna. I to to już na serio setki razy bywało opowiadane, w literaturze, na ekranie itp.
9) Znawca win – Też naciągane i przewidywalne, z na siłę zrobionym na wkurzającego antagonistą. Nie wierzę, by to się tak mogło tak łatwo rozegrać.
10) Nieprzewidziany bieg wypadków – Trochę przypomina się początek zbiorku: tu też była ciekawa puenta (i też dosłownie w ostatnim akapicie), która nie do końca zagrała. Całość również przewidywalna (wbrew tytułowi :)).
11) Furtka – Tu zakończenia autentycznie trudno się domyślić, czytało się przyjemnie, ale trudno mi w to uwierzyć (tak po prostu dla forsy, której tak bardzo przecież nie potrzebował zapomniał o honorze?).
12) Christina Rosenthal – Tytuł trochę spoileruje :) Też oparte na jednym pomyśle, oparte na puencie.
Ok., więc jednak spróbujmy podsumować. Pisałem, że opowiadań nic nie łączy, a teraz, jak sobie przypomniałem wszystkie, to wiele z nich (nie wszystkie!) łączą jednak :) dwie rzeczy – brytyjskie poczucie humoru i pewna taka amoralność bohaterów. Właśnie amoralność, nie niemoralność, jakby zwyczajnie byli ponad to, jakby ogólnie uznane normy jakoś tak ich nie dotyczyły. Dość często widzimy świat oczami morderców (1 i 10), złodziei (2 i 11), bohater-narrator „Szach i mat” i facet z „Nie wszystko złoto, co się świeci” też chyba nie jest przyjemnym człowiekiem. I choć są głównymi postaciami, siłą rzeczy powinniśmy się z nimi jakoś tam utożsamiać, to jednak nie do końca byłem z nimi, choć też nie do końca przeciw nim.