Coraz trudniej jest trafić autorom książek w punkt, który stanie się początkiem czegoś nowego i większego. Zwłaszcza, że literatura sama w sobie jest niszowa. Dość niedawno w taką pustkę idealnie wpasowała się J.K. Rowling. Trzeba kobiecie przyznać, że zapoczątkowała tym samym popularność literatury fantasy – i to w niezwykle szerokim znaczeniu.
Wychowałam się na potterowskiej serii, która fascynuje mnie do tej pory. Autorka stworzyła w niej równoległy świat dosłownie od podstaw i dbając o najmniejsze szczegóły. Nie trudno było w niego uwierzyć. Niczego nie brakowało, do niczego nie można się było doczepić. Nie powiem, żeby wpasowała się ona idealnie w czasy, gdy dorastałam. Miała w sobie jednak coś takiego, że nawet dorośli się w niej zaczytywali. Co się jednak tyczy podgatunku, który rozwinął się na bazie popularności powyższej sagi – paranormal romance – nachodzi mnie jedna myśl: czasy, gdy taka literatura byłaby dla mnie czymś fascynującym, bezpowrotnie minęły.
W przeciwieństwie do opisywanego wyżej przypadku, Lauren Kate niezbyt się postarała. W "Upadłych" wszystko sprawia wrażenie niedopracowanego. Niezwykle trudno uwierzyć, że jest to literatura fantasy. Poza paroma szczegółami można by tę pozycję przypasować po prostu do literatury młodzieżowo-obyczajowo-romantycznej. Zdaje się, że autorka, bazując na popularności gatunku, chciała po prostu dodać coś od siebie. Efekt jednak wyszedł marny. Bowiem Kate nie do końca była w stanie zachęcić do poznawania tego jej wymyślonego świata. Biorąc pod uwagę popularności sagi, odniosła pewne zwycięstwo. Ale czy zwycięstwem można nazwać sukces czegoś bardzo przeciętnego?
Kilka słów o akcji (choć ta w zasadzie nie jest zbyt zawiła). Generalnie wszystkiego co najważniejsze dowiadujemy się z okładki "Upadłych". Młoda dziewczyna zostaje posądzona o to, że zamordowała swojego chłopaka (zginął w dość dziwnych okolicznościach). Do tego jej otoczenie uważa ją za nie do końca sprawną umysłowo (widuje ona dziwne cienie). Dlatego trafia do szkoły-ośrodka resocjalizującego. Szybko zauważa chłopaka, z którym czuję dziwną więź. Za to nią coraz bardziej interesuje się inny wychowanek tego ośrodka.
Wszystko, co się dzieje dalej, to tak naprawdę przełożenie licealnego życia na niby-fantastykę w dość mrocznym otoczeniu. Wydaje się, że autorka swoimi czasy zafascynowana była subkulturą gotycką. Bowiem to właśnie z nią skojarzenia nasuwają się w każdym momencie czytania książki.
Sama historia może i w pewnym stopniu jest wciągająca. Zastanawiała mnie wyobraźnia autorki, do czego się posunie. Ale tak naprawdę powieść bardzo mnie rozczarowała. Naciągana i pretensjonalna, płytka, brak tu tzw. pary. W znacznej części przewidywalna. To, co zapewne miało być chwilami grozy i ekscytującymi momentami, w których spada na nas wyjaśnienie części zagadki, w większości przypadków po prostu mnie rozbawiało. Wiele niedociągnięć i błędów w tłumaczeniu. I do tego przez większość książki można zadawać sobie pytanie: gdzie tu ta fantastyka? Takie właśnie momenty nawet w dalszej części zostały zredukowane do minimum. Autorka po prostu skupiła się na tym, co bohaterka przeżywa, nie na wizualizacji świata dookoła niej. Być może w dalszych częściach daje nam lepszy jego obraz?
"Upadli" w moim mniemaniu to po prostu przyjemna i lekka lekturka dla tych młodszych ludzi, którzy być może w dolach i niedolach bohaterki będą widzieć trochę swojego życia. Także dla tych, którzy polubili sagę "Zmierzch" i którzy zaczytują się w paranormalnych romansach (choć tego gatunku nie ma tu zbyt wiele). Co prawda jest to moja pierwsza randka z tym podgatunkiem literatury fantastycznej. Chyba jednak nie połknęłam bakcyla. Wyznaję zasadę: nigdy nie mów nigdy. Nie wydaje mi się jednak, bym sięgnęła po dalsze części. Szczerze mówiąc, nawet nie jestem ciekawa tych nierozwiązanych tajemnic z pierwszej części.