Tess Gerritsen należy do tego typu autorów, którzy piszą raz dobrze raz źle. Czytałam kilka jej powieści i na tą chwilę ciężko mi jest powiedzieć, czy jakakolwiek zdołała powalić mnie na kolana. Raz była za płytka, raz za krótka a jeszcze innego razu wątki były nierozwinięte i przewidywalne do bólu. Jest jednak coś ciekawego w jej twórczości, co sprawia, że chętnie sięgamy po jej nowe tytuły. Albo może mamy nadzieję, że kolejna będzie lepsza? W podobnej sytuacji znalazłam się, gdy usłyszałam o tytule „Prawo krwi”. Opis mnie zaintrygował i postanowiłam zaryzykować. I, fakt faktem, kilka stałych błędów się powtarza, ale tym razem Tess Gerritsen napisała książkę, która naprawdę wygląda ciekawie. I naprawdę taka jest.
Willy postanawia wyruszyć do Azji, aby dowiedzieć się prawdy o śmierci swojego ojca. Zdarzenie miało miejsce przeszło dwadzieścia lat wcześniej, jednak do tej pory kobieta nie może uwierzyć w to, że zginął. Pojawiało się wiele nieścisłości wokół katastrofy samolotu, w którym leciał jej ojciec, dlatego kobieta pragnie odkryć, jaka jest prawda. Mimo upływu lat sprawa wciąż jest chroniona przez wpływowych ludzi, dlatego poszukiwania Willy mogą skończyć się dla niej tragicznie. Czyha na nią ogromne niebezpieczeństwo. Czy mimo wszystko pozna prawdę o ojcu?
W książkach tej autorki zawsze ceniłam sobie swobodę i niewymuszone kwestie, jakie poruszał temat danej historii. Choć często były one mocno przewidywalne i czasem nawet banalne, to pani Gerritsen ukazywała go w taki sposób, że mimo wszystko potrafił przypaść do gustu. Są jednak elementy, które mocno denerwują czytelnika i zdarzają się one dość często w jej powieściach. Na szczęście tytuł „Prawo krwi” nie spotkał się z żadnym z nich. Chociaż ma swoje wady, to jest w stu procentach lepsza od jej poprzednich książek. Co można powiedzieć o tym tytule… Przede wszystkim jest w niej sporo akcji i napięcia, która zaczyna się już od pierwszej strony. Intrygujące wprowadzenie ma za zadanie zasiać ziarnko ciekawości w czytelniku, które kiełkuje i kiełkuje aż do samego końca. Tempo tej akcji ani trochę nie zwalnia, przeciwnie, wciąż narasta i przykuwa coraz większą uwagę. Pojawiają się nowe zagadki; tajemnice, które odkrywa bohaterka, szokują i, co lepsze - zaskakują, co rzadko zdarzało się w książkach tej pisarki. Mówiąc krótko, fabuła w tym tytule została skonstruowana ze swobodą i dopracowana do najmniejszego szczegółu, dlatego wpływa to na dobry odbiór całej historii.
W książce występuje wątek romansu, który, podobnie jak w innych powieściach, rozwija się w tempie błyskawicznym. Przyznam, że po tylu książkach tego rodzaju zdążyłam się już przyzwyczaić do romansów „z przypadku” i romansów „błyskawicznych”, jednak za każdym razem zwracam na to uwagę. Tutaj pojawia się on już na początku, kiedy bohaterka poznaje w pierwszym rozdziale mężczyznę, który oferuje jej pomoc. Razem odkrywają brutalną prawdę, a w międzyczasie tworzy się między nimi chemia. I tak, w tempie szybszym niż parzenie zupki chińskiej, mamy gotowy romansik. Nie rzutuje to w żadnym wypadku na fabułę, jest jedynie urozmaiceniem, jednak jestem drobiazgowa i takie detale czasem potrafią zirytować. A już coś takiego jak banalnie nawiązana znajomość, naprawdę potrafi mnie zdenerwować…
Czasem naprawdę się dziwię, że tak wiele wątków i akcji potrafi zmieścić się na niewielkiej objętości kartek, jakie zawiera powieść. „Prawo krwi” nie należy do obfitych, bowiem zawiera jedynie trzysta stron (czcionką większą niż zwyczajowo), jednak nie odczuwa się tego wcale, kiedy czytamy książkę. Przyznam, że przez ten czas, który zleciał dość szybko, nie odczułam tego, że czegoś brakuje, że fabuła jest za krótka. Ma w sobie tyle, ile trzeba, nie za dużo i nie za mało. To chyba znak firmowy autorki, ponieważ inne jej tytuły również nie są bardzo obszerne, a historia w nich zawarta zawsze jest do końca wypełniona. Choć mają swoje wady, to na ten element nie można w żadnym wypadku narzekać.
„Prawo krwi” to krótka, lecz treściwa książka, która powinna spodobać się nie tylko wielbicielom twórczości Tess Gerritsen. W tym wypadku nie ma mowy o porażce literackiej, jaką zaliczyła autorka w kilku innych swoich powieściach, bowiem wszystkie elementy w niej zawarte współgrają ze sobą, dając efekt porywającej i intrygującej historii. Czasem przejawia momenty słabsze, jak lekka przewidywalność, czy też nie do końca udany romans między bohaterami, jednak na tle ogółu wcale nie robią one większego bałaganu. Przeciwnie, można nawet powiedzieć, że w ten sposób jest bardziej przyziemna i łatwiej się do niej przywiązać. Historia wciąga i nie pozwala się oderwać na długie godziny. Dlatego polecam serdecznie – książka idealna na wiosenne popołudnia.