Trudno w miarę obiektywnie ocenić książkę, na którą czekało się niecierpliwie kilka miesięcy, toteż nawet nie będę próbować i od razu przejdę do sedna. Faktem jest, że „Polichromia” i „Grzechotka” Joanny Jodełki oczarowały mnie i wciąż mimowolnie powracam do nich myślami, zastanawiając się - dlaczego o twórczości tej pisarki nie jest w Polsce głośno?! Powieści Jodełki to kryminały na światowym poziomie, nie powstydziliby się ich najpopularniejsi skandynawscy autorzy.
O tym, że pani Jodełka skończyła pracę nad swoją trzecią powieścią, dowiedziałam się na początku czerwca. Już wtedy byłam urzeczona pomysłowością autorki, jej umiejętnością budowania napięcia i kreowaniem ciekawych bohaterów. We wrześniu, kiedy tylko „Kamyk” pojawił się w zapowiedziach na stronie Świata Książki, zamówiłam powieść i odliczałam dni do premiery. Kilkanaście dni dłużyło mi się niemiłosiernie, ale cóż mogłam zrobić. Pozostało mi tylko czekać. Jak na złość, był problem z wysyłką i książka dotarła do mnie półtora tygodnia od pojawienia się na rynku. Kiedy więc moja ciekawość osiągnęła apogeum, rozpakowałam paczkę i wyciągnęłam „Kamyka”. Nie zaczęłam jednak czytać jej od razu. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w przepiękną okładkę, kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt!) razy przeczytałam opis. Trzymałam książkę w ręku długo, przygotowałam kawę, usiadłam w fotelu i na kilka godzin zapomniałam o wszystkim. Nie nakarmiłam kota, nie zaświeciłam światła w pokoju, choć z upływem czasu robiło się coraz ciemniej. Powieść przeczytałam jednym tchem.
Początek „Kamyka”, zresztą podobnie jak i innych książek Joanny Jodełki, jest nieco zagmatwany. Niektóre fragmenty trzeba czytać kilkakrotnie, a i tak ciężko jest się we wszystkim połapać. W każdym razie, książka rozpoczyna się imprezą firmową, na której raczej kiepsko bawi się Daniel Koch. Pojawia się też Ewa Kochanowska (trzeba uważać na nazwiska!) i kilkanaście innych osób. Mimo że są współpracownikami, wcześniej znali się jedynie z widzenia. Jakoś tak się składa, że, wracając z imprezy, Daniel został ochlapany wodą z kałuży przez przejeżdżającą ciężarówkę. Ewa, chcąc zachować się jak przystało, zaprasza go do domu. Mężczyzna poznaje córkę swojej współpracownicy, niewidomą jedenastoletnią Kamilę, zwaną Kamykiem. Nie wie jeszcze, że wkrótce stanie się za nią odpowiedzialny, gdyż jej matka zostanie postrzelona przez nieznanego sprawcę, a z rąk tej samej osoby zginie właściciel firmy…
Wszystko kręci się wokół Kamyka. Dziewczynka czuła zapach mordercy, a ponieważ zmysł węchu jest u niej dobrze rozwinięty, może bez większego wysiłku zidentyfikować sprawcę. Ten, oczywiście, zamierza pozbyć się niewygodnego świadka, natomiast Daniel próbuje dziewczynkę chronić, a także zyskać jej sympatię.
Nie wiedzieć czemu, uważa się (a przynajmniej tak mi się zdawało), że osoby niepełnosprawne, niewidome, są miłe, przyjacielskie - po prostu aniołki. Autorka mile mnie zaskoczyła, ponieważ Kamyk, dziewczynka niewidoma od urodzenia, ma charakterek. Choć może to za małe słowo. Dwunastolatka jest niezwykle kapryśna i potrafi utrudniać ludziom życie, nieustannie stawiając na swoim i mówiąc, co jej ślina na język przyniesie. To zdecydowanie miła odmiana i dowód na to, że twórczość Joanny Jodełki jest naprawdę oryginalna.
Czasem policja potrzebuje do pomocy przy śledztwie psychologa. W tym przypadku mamy „psycholożkę”, niewymienioną z imienia czy nazwiska. Ale... zaraz, zaraz… Niezdara, jeżdżąca fioletowym garbusem i mająca kolumbijskie korzenie? Już gdy pojawiła się pierwsza wzmianka o pani psycholog, nie miałam żadnych wątpliwości - to Weronika Król, która była główną bohaterką „Grzechotki”. Choć w tej powieści zeszła na dalszy plan, to jej postać interesowała mnie najbardziej, gdyż zyskała już moją sympatię. Cieszę się, że w jej życiu wszystko jest tak, jak należy. A nawet lepiej, ale o tym już sami musicie przeczytać!
Akcja nie toczy się szybko, dlatego też uważam, że „Kamyk” nie powinien być zaklasyfikowany jako thriller. To raczej powieść obyczajowa z pogłębionymi portretami psychologicznymi bohaterów i wątkiem kryminalnym. Jest śledztwo, jest morderca, parę czarnych charakterów. Czyli to, na co liczyłam. A nawet więcej.
Nie pozostaje mi zrobić nic innego, jak tylko polecić Wam tę książkę. Teraz muszę czekać na kolejną książkę pani Jodełki. Przeczytam wszystko, co wyjdzie spod jej pióra, choćby miało to być nawet fantasy o smokach, które właśnie „się pisze”.