Reportaż Paniuszkina opowiada historię życia Jewgienija Rojzmana, mieszkańca Jekaterynburga (dawniej Swierdłowska), milionowego miasta na Uralu, ośrodka przemysłu ciężkiego. Cała ta opowieść wygląda rzeczywiście jak historia Robin Hooda, mamy walki, najazdy, brak litości dla wrogów, a cała sceneria społeczno-prawna jest bardziej średniowieczna niż współczesna.
Sam Rojzman to postać niejednoznaczna, w młodości siedział w więzieniu, potem dorobił się w biznesie i wtedy zaczął walczyć z wielką plagą narkomanii w Jekaterynburgu. Książka opowiada o owej walce, z jej sukcesami i porażkami, dając przy okazji realistyczny obraz Rosji prowincjonalnej.
Organizuje Rojzman ośrodki odwykowe, ale cała ta antynarkotykowa terapia oparta jest na przymusie, zniewoleniu, biciu, czy to ma sens i jakie są skutki, autor nie pisze. Nie ma w owych ośrodkach opieki psychologicznej czy medycznej, to po prostu prywatna inicjatywa jednego człowieka i tyle. Widać w tym wszystkim kompletny upadek państwa rosyjskiego, a na jego gruzach niektórzy ludzie nieudolnie, bo nieudolnie, ale usiłują robić dobre rzeczy. Według naszych ocen to bandyci, ale tam to ludzie sukcesu, nasuwa się porównanie z Kolumbią (Escobar!) czy Sycylią (mafiosi).
Wiele w tym reportażu jest rzeczy niejednoznacznych i zaskakujących: czołowy gangster miasta to biznesmen, który angażuje się w walkę z narkomanią, zaś wysoki oficer milicji zajmuje się dilerką narkotyków na dużą skalę. Jeśli ktoś ma potężnych wrogów, to wystarczy, że trafi do więzienia, a tam go zaraz uduszą, władze zakwalifikują to jako samobójstwo. Policja zachowuje się jak bandyci i służy lokalnym kacykom do regulowania swoich porachunków tak jak prywatne milicje w Ameryce Łacińskiej. O sądach lepiej nie mówić.
To taka opowieść łotrzykowska, pełna aresztowań, scen bicia, ale też miłości, raczej chaotycznej i nietrwałej, to w ogóle nietrwały, niebezpieczny świat, którego reguły trzeba dobrze znać, aby nie wpaść w duże kłopoty. Daje nam Paniuszkin obraz prowincjonalnej Rosji w całej swojej krasie, opisany beznamiętnie i lekko. I chociaż cała historia dobrze się kończy, książka brzmi gorzko, bardzo gorzko.
Rzecz nie jest tak mocna jak 'Rublowka' tego samego autora, ale i tak robi duże wrażenie.