Kingi Litkowiec to już chyba nie muszę Wam przestawiać, prawda? Zresztą osoby, które są tu już ze mną dość długo, wiedzą, że uwielbiam pióro autorki, a jej książki pochłaniam z czystą przyjemnością. I tak, zdaje sobie sprawę, że nie każdy jest tego samego zdania co ja :P Jedno mogę Wam powiedzieć – oczywiście to tylko moje skromne zdanie – ale Kinga z każdą kolejną książką, zaskakuje mnie coraz bardziej. Sam jej warsztat z pozycji na pozycję jest coraz lepszy, a historie są po prostu tak dobre, że czyta się je w oka mgnieniu, chcąc więcej! I tak właśnie było u mnie w przypadku dylogii Braci Di Caro. Czytając pierwszą część, nie spodziewałam się, że autorka zakończy ją tak brutalnie dla czytelnika :P i nie mówię tu o wydarzeniach, które miały tam miejsce, choć i te były dość szokujące i stanowiły tak nieoczekiwany zwrot akcji, że z niecierpliwością wyczekiwałam drugiego tomu! Dzięki Bogu, nie trzeba było długo czekać!
Po nieoczekiwanej wizycie w domu Kylie, dziewczyna nie ma wyjścia i musi przeprowadzić się do willi, w której ma spędzić resztę swojego życia. Zostanie żoną przyszłego dona, czy tego chce czy nie chce. I choć dziewczyna ma wrażenie, że to koniec świata, tak nie spodziewa się, że mężczyzna, którego ma poślubić, nie jest taki zły. Ale czy aby na pewno? Czy będzie mogła mu zaufać? A może jego zachowanie to tylko pozory, aby uśpić jej czujność i wykorzystać ją w najmniej oczekiwanym momencie?
Ha! Nie będę ukrywać, ze moim faworytem od początku był drugi z braci Di Caro – Cristiano :P i właśnie w tej części poznajemy go bardziej „dogłębnie”! Już od samego początku miałam wrażenie, że jest bardziej ogarnięty niż Marco, a do tego nieziemsko tajemniczy i intrygujący… I tej tajemnicy tutaj nie zabrakło! Przez całą książkę zastanawiałam się jakie to sekrety skrywa ta rodzina – swoją drogą dość nienormalna jak dla mnie – co zostało przedstawione przez autorkę w naprawdę dobry sposób. Każda strona wzbudzała moją ciekawość coraz bardziej i tak naprawdę niczego nie byłam tu pewna. No może oprócz tego, że główna bohaterka ma przekichane, a język włoski zapewne śnił jej się po nocach. U mnie by na bank tak było, mając za ścianą takiego przyjemnego, przyszłego teścia :P Swoją drogą kreacja tej postaci przyprawiała mnie nieraz o ciarki na plecach.. za co ogromny plus!
Relacja między głównymi bohaterami również była dla mnie zagadką, bo gdy z jednej strony było fajnie, to z drugiej te tajemnice… no czekałam tylko na jakąś bombę, którą autorka na mnie zrzuci i doprowadzi do szybszego bicia serca. Co do szybszego bicia serca, scen erotycznych tutaj nie zabraknie, co to to nie :P są one dodatkowym smaczkiem, który powoduje wypływ rumieńca podczas czytania ;) i jest to naprawdę fajne uzupełnienie całej historii.
Mogłoby się również wydawać, że całość fabuły zachowana jest w raczej spokojnym tempie, ale nic bardziej mylnego. Autorka w umiejętny sposób buduje napięcie i wprowadza emocje, przez co książki nie sposób momentami odłożyć. Z kolei zakończenie całej dylogii – no cóż, Kinga – mnie w pewnym momencie przyprawiłaś o zawał i niedowierzanie :P jak zaczynało się spokojnie, tak przy końcu dzieje się – i to sporo ;) i jeśli o mnie chodzi, dla mnie właśnie tak miało się wszystko zakończyć – innej opcji nie brałam pod uwagę ;) jeśli jeszcze nie czytaliście dylogii Braci Di Caro, to ja Wam ją gorąco polecam!