Panie i Panowie, SKOŃCZYŁAM. Mordowałam tę książkę od... chyba wręcz lat? No, minimum rok to trwało na pewno, i sama nie wiem, czemu tak się na skończenie jej uparłam. Ale się udało. Ufff.
Autorka proponuje swojej czytelniczce, w domyśle - dziewczęciu lub młodej kobiecie rozkochanej w książkach i filmach na podstawie powieści Jane Austen i innych sióstr Bronte, w tych wszystkich romansach na tle szarpanych wichrami krajobrazów Yorkshire, albo, przeciwnie, w wykwintnych wnętrzach Pemberley, wśród subtelnych rozmów prowadzonych z eleganckimi, przystojnymi mężczyznami, marzącej o balach w olbrzymich salach oświetlonych setkami świec, w przepięknych sukniach i zachwycającej biżuterii - podróż do XIX wieku i pokazanie jej, jak ten wyidealizowany w wyobraźni na skutek licznych lektur oraz filmów świat naprawdę wyglądał. Porusza tematy, nad którymi - zapatrzeni w migoczące kandelabry i przystojnych poruczników, w rytmie walca unoszących w męskich, mocarnych objęciach wiotkie dziewczęta w krynolinach - raczej się nie pochylamy, począwszy od tego jak sobie te dziewczęta radziły z miesiączką, jak dbały (a często NIE dbały) o higienę, czym zabijały naturalny zapach ciała, jak wyglądała ich troska o urodę w czasach, gdy obowiązkiem dam było dbanie o utrzymanie bladej twarzy, co czyniły przy pomocy kosmetyków z zawartością arszeniku, a ostatnim krzykiem mody był sztywny gorset, uniemożliwiający oddychanie i miażdżący żebra; o tym jak naprawdę wyglądała opieka medyczna w świecie, w którym posiadanie macicy winne było większości chorób psychicznych, w tym również takich, które nie istnieją (słynna histeria), zaś aby utrzymać prawidłową wagę zażywano leki z zawartością strychniny...
Dowiadujemy się również dlaczego - po tym, gdy nareszcie wiotkie dziewczę ściśnięte gorsetem i szarmancki porucznik kirasjerów stanęli na ślubnym kobiercu - ich noc poślubna tak bardzo różniła się od tych, które przeżywały eteryczne damy z romansów, a wreszcie - jak wyglądać powinien obraz XIX-wiecznej "perfekcyjnej pani domu".
Nic, tylko czytać, zdałoby się.
Tymczasem książka pełna ciekawych informacji i interesujących cytatów, na zebranie których autorka bez najmniejszych wątpliwości poświęciła sporo czasu, została bezprzykładnie skopana za sprawą absolutnie niestrawnej formy literackiej i trudnego do zniesienia protekcjonalnego tonu, jakiego autorka używa, zwracając się do towarzyszki swej podróży przez wieki. To, co (chyba) miało być zabawne, jest przeważnie irytujące, a momentami wręcz obraźliwe dla czytelnika, nie wspominając już o pogardzie do całej epoki i jej przedstawicieli jaka wyziera z tego tekstu. Z niewidomych (dla mnie) powodów autorce wydaje się, że jest dowcipna. Cóż. Nie jest. Nieśmieszne żarty, nietrafione porównania, język, to wszystko dałoby się znieść w przypadku krótkiej nowelki albo stand-upu, jeśli ktoś lubi, w przypadku ponad trzystustronicowej pozycji ten natłok żarcików i bonmotów robi się po prostu nie do zniesienia, zwłaszcza, że w pewnym momencie w treści pojawia się więcej żenujących żarcików autorki, która myśli, że jest zabawna, niż treści jako takiej (plus podpisy pod zdjęciami. NIE CZYTAJCIE podpisów pod zdjęciami, nie ma żenometru, który by to zniósł), a ich nawał skutecznie tłumi nieliczne przebłyski rzeczywistego poczucia humoru ("Nauczyłaś się ubierać w tyle maskujących warstw stali i wełny, że kevlar wygląda przy tym jak siatkowy top odsłaniający brzuch"). Doprawdy, nie ustaję w zadziwieniu, że dotrwałam do końca. Być może Amerykanie lubią taki... ekhm ...humorystyczny- sposób pisania. A może nie tylko Amerykanie. Może po prostu to do mnie nie trafia ten styl, nijak tego wykluczyć nie mogę.
Przy okazji złapałam autorkę - która lubi protekcjonalnie uświadamiać czytelnika, o ile pod każdym względem lepszy jest wiek XXI, a już prawa człowieka, prawa pracownicze, to już w ogóle klękajcie narody - na myśleniu klasowym, á la wiek XXI, więc tym lepszym, oczywiście ;D ("W XXI wieku wciąż korzystamy z pomocy domowych. Nie jest niczym niesłychanym, nawet w klasie średniej, zatrudnianie Manuela, który " świetnie sobie radzi z różami, gdyby nie ten facet mieszkałabym w martwej kolczastej kotlinie" czy Katii, która "przychodzi co dwa tygodnie i pomaga sprzątać dom, umarlibyśmy bez niej". Ale dziś jest znacznie mniej prawdopodobne, że będziemy zważać na różnice klasowe". Ale na inne to czemu nie, pani autorko, prawda? Bo przecież chyba nie bez powodu pani sprzątająca ma na imię Katia, a nie na przykład Jane, a ogrodnik - Manuel. Przy okazji, dziś rozpatrywanie różnic klasowych mogłoby okazać się niewygodne, bo może Manuel okazałby się doktorem fizyki w swoim poprzednim życiu, i co byśmy wtedy wszyscy zrobili z naszym cennym, dwudziestopierwszowiecznym egalitaryzmem i nie myśleniem klasowym).
Dodatkowo autorka często celowo wyolbrzymia lub dobiera źródła pod tezę, miejscami widać jej niedobory wiedzy w konkretnych dziedzinach, a słowo "kontekst" jest jej organicznie obce. Mimo to z książki można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy (warto jednak podchodzić do zawartych w niej informacji z rezerwą i nie przyjmować ich bezkrytycznie jako bezdyskusyjnych faktów), i tylko dlatego daję książce cztery gwiazdki.
Może zachęci kogoś do dalszych poszukiwań.