Darina przypadkiem staje się świadkiem sceny niczym z horroru – w starej stodole podgląda spotkanie grupy ludzi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajdował się między nimi chłopak dziewczyny… który umarł od pchnięcia nożem. A między innymi także trójka innych nastolatków z jej szkoły, które zginęły w przeciągu ubiegłego roku. Okazuje się, że ma do czynienia z (Nie)Umarłymi – grupą zmarłych, wskrzeszonych przez ich suwerena – Łowczego – którzy dostali jedną szansę, żeby w ciągu dwunastu miesięcy odkryć prawdziwe okoliczności swojej śmierci. Dziwnym trafem, Darina zostaje w to wszystko zamieszana.
Nie polubiłam żadnego z bohaterów. Darina strasznie mnie irytowała, pod każdym względem. Męczące były te jej fochy i wybuchy – rozumiem, jedna sprawa to stracić ukochaną osobę, ale inna sprawa to żałosny bunt młodzieńczy (chyba jestem już na to za stara…). Do tego ta miłość jaką darzyła Phoenixa była tak naiwna i egoistyczna, że nieraz doprowadzała mnie do szału. Bo przecież dwa miesiące to tyyyle czasu… Reszta, mimo że autorka bardzo się starała przedstawić każdego jako wyjątkowego i oryginalnego, niczym szczególnym się nie wyróżnili – wkurzali mnie prawie tak samo.
W ogóle sam pomysł z zachwytami nad zombi, którzy odkąd pamiętam, powinni być dość obrzydliwi – był jak dla mnie chory. Mimo że tu zostali przedstawieni jako niemal aniołowie i Darina nie szczędziła zachwytów – zwłaszcza swojemu chłopakowi - dalej towarzyszył mi niesmak kiedy Darina całowała się czy obściskiwała z Phoenixem! Przecież on jest pieprzonym trupem, cholera jasna!
Wracając jeszcze do kreacji zombi… o, przepraszam – (Nie)Umarłych – w tej historii… Tak naprawdę Łowczy i spółka mieli supermoce. Potrafili czytać w myślach, hipnotyzować, kontaktować się telepatycznie i takie tam inne bajery. Tym bardziej nie jestem w stanie zrozumieć PO CO w takim razie była im potrzebna do tego wszystkiego taka głupia małolata jak Darina. Sam fakt jak została w to wszystko wplątana wydaje się dość naciągany, a do tego cały czas się zastanawiałam jakim cudem udawało im się wcześniej rozwiązywać te swoje zagadki bez ludzkiej pomocy, skoro potrafili tylko chować się w swojej stodole, czy gdzie tam mieszkali. Tak naprawdę wyszli na nieudaczników.
Sam pomysł z tymi powrotami w celu rozwiania niejasności dotyczących własnej śmierci był bardzo fajny, ale gorzej z wykonaniem. Autorka chyba nie do końca to wszystko przemyślała, bo ograniczyła się jedynie do grupy Łowczego i lokalnych śmierci. A ja cały czas się zastanawiałam czy te wskrzeszanie dotyczy tylko mieszkańców tej beznadziejnej mieściny, w której widocznie poza umieraniem, nie mają za wiele do roboty, czy może ma większy zasięg? Są inne takie grupy? Niestety, wygląda na to, że nie.
Akcja książki nie powala na kolana, bo prawie w ogóle jej nie ma. Byłam w stanie czytać tylko jeden rozdział na raz z długimi przerwami, bo inaczej zamęczyłabym się na śmierć – motywował mnie tylko fakt, że z każdą kolejną kartką zbliżałam się do końca. Niestety. Przez całą książkę Darina prowadzi te swoje, pożal się Boże, „śledztwo”, na zmianę wzdychając do Phoenixa i jeżdżąc samochodem – ani trochę nie ciekawiło mnie co będzie dalej. Co więcej, ta część niby miała być poświęcona Jonasowi, ale ten wątek wydał mi się zepchnięty nieco na boczny tor, na rzecz miłości Dariny i Phoenixa. Samo zakończenie też bez szału i jakiegoś zaskoczenia, ale spodobało mi się jak autorka rozwiązała sprawy na sam koniec.
Możliwe, że po prostu ta seria skierowana jest do młodszych czytelników, więc już nie do mnie, dlatego nie przypadła mi do gustu. Jednak na moich półkach stoi cała masa książek skierowanych do nastolatków, a nawet niżej, które wprost uwielbiam. Dlatego myślę, że zawiniła tu po prostu kiepska historia. Nawet nie wiem czy dam szansę kolejnym częściom. Nie polecam!