Kolejna część serii stworzonej przez Richelle Mead zdecydowanie obroniła się zachowaniem klimatu, charakterami bohaterów oraz wszystkimi cechami typowymi dla opowiadań, które wyszły spod pióra tej właśnie autorki. Dlaczego zatem czytając drugą część Akademii Wampirów, nie potrafiłam pozbyć się nieodpartego wrażenia zawodu oraz niedosytu związanego z tym konkretnym dziełem?
Przykrą niespodzianką był dla mnie sam prolog, w którym Rose, jako narratorka całości wydarzeń, streściła nam wszystkie wydarzenia znane z pierwszej części. Fabularnie był to przeskok czasowy skupiony wokół zaledwie kilku tygodni, jednak ja, sięgając po wspomnianą książkę zaledwie dzień po tym, jak skończyłam czytać poprzednią, czułam się tak, jak gdybym dostawała na tacy odgrzewany kotlet. Staram się zrozumieć zamysł autorki, jednak w mojej opinii zadaniem prologu jest zachęcenie czytelnika do kontynuowania przygody z daną książką oraz sprawienie, by dalsze losy bohaterów czytał z wypiekami na twarzy. W tym przypadku został osiągnięty efekt zupełnie odwrotny; czułam znużenie już od pierwszej strony. Jedynym argumentem, jaki przychodzi mi do głowy, by opowiedzieć się zdecydowanie za takim zabiegiem jest fakt, że niektórzy mogliby sięgnąć po tę część zupełnie przypadkowo, bez zapoznania się z jej poprzedniczką - w porządku. Wtedy takie streszczenie działa bardzo dobrze, jednak szczerze wątpię, że przy popularności tej serii ktokolwiek zdecydował się na pominięcie pierwszej części przygód dampirki Rose.
Książkę niewątpliwie możemy podzielić na dwie części; wydarzenia, które mają miejsce w Akademii Świętego Władimira oraz te, które skupiają się na wyjeździe do luksusowego kurortu narciarskiego - miała być to forma odreagowania stresu związanego z niepokojącymi wydarzeniami ze świata morojów. Rose, mająca odbyć egzamin poza murami szkoły, wraz ze swoim instruktorem oraz obiektem westchnień - Dymitrem - udała się zatem do domu jednego z najwybitniejszych strażników. Na miejscu doszło jednak do masakry z udziałem strzyg - najniebezpieczniejszych stworzeń w świecie wykreowanym przez Mead. Dodatkowym czynnikiem budzącym strach stały się również zerwane osłony, które sugerowały, że udział w wydarzeniach mieli ludzie. W świecie wampirów zapanował zatem chaos; rodziny królewskie nie czuły się bezpiecznie, wiele osób zrezygnowało z przyjazdów do rodziny, zaś sama Rose przeżywała własne dramaty związane z pojawieniem się w szkole jej matki. Rozwiązaniem na to wszystko, przyznaję, że dość niekonwencjonalnym, miał się okazać wyjazd na stok narciarski przystosowany do potrzeb morojów z najważniejszych rodów. To właśnie tam nasi bohaterowie mogli odreagować, zawęzić dotychczasowe relacje, ale jednocześnie nawiązać nowe. Warto tutaj wspomnieć o pojawieniu się nowych postaci takich jak Tasza Ozera - ciotka Christiana, morojka zaprawiona w boju i zwolenniczka rewolucyjnych nastrojów, a także długoletnia przyjaciółka Dymitra, z którym była gotowa stworzyć związek - czy Adrian Iwaszkov - krewny królowej, szczerze zainteresowany nie tylko Rose, ale również jej relacją z Lissą oraz tajemniczą więzią, która stała się okazją do zapoznania się z szerszym zastosowaniem tak zwanej mocy ducha, jaką dysponowała księżniczka. Niestety, to było zdecydowanie za mało; sympatyczna Tasza czy ironiczny, wiecznie upojony alkoholem Adrian nie mogli udźwignąć całego ciężaru odpowiedzialności za to, by książka stała się bardziej interesująca. Poza motywem przewodnim - coraz śmielszymi atakami ze strony strzyg we współpracy z ludźmi - nie otrzymaliśmy niczego nowego. Brakowało ewidentnego powiewu świeżości oraz czegoś, co mogłoby zaskoczyć.
Zamiast tego dostaliśmy serię młodzieńczych dramatów. Domyślam się, że większość z Was zaprotestuje, bo to przecież książka dla młodzieży, ale po fenomenalnej pierwszej części osobiście spodziewałam się czegoś.. głębszego. Nieustannie powtarzany schemat momentów, w którym Rose jest przyciągana do Lissy w najmniej odpowiednich chwilach - najczęściej tych spędzanych sam na sam z Christianem, kiedy to ubrania idą w zapomnienie, tak samo, jak myśli Lissy związane z tym, co czuje przyjaciółka. Tutaj muszę nadmienić, że rola Dragomirówny została cholernie mocno spłaszczona. Tak, jak bardzo podobała mi się postawa Hathaway w stosunku do przyjaciółki - nieustanne przekonanie o tym, że jest silniejsza, bardziej wytrzymała i twarda, a na dodatek w przyszłości stanie się jej opiekunką, co nie pozwalało na zawracanie głowy blondynki własnymi problemami - tak jednak Lissą byłam bardzo rozczarowana. Wszystkie jej problemy sprowadzały się do kwestii brania leków, osłabionej magii oraz ewentualnych ćwiczeń z Adrianem, co wywoływało zazdrość Christiana. I tyle. Czasami napomknęła jedynie o tym, że Rose naprawdę powinna zacząć się z kimś spotykać. Ilekroć sięgam po tę książkę, zastanawiam się za każdym razem, jak to się działo, że obca osoba, jaką był Adrian, dość szybko zorientował się w relacji dampirki z jej trenerem, a najbliższa przyjaciółka nie potrafiła tego zrobić? Może zabrzmię niesprawiedliwie, ale w codziennym, zwyczajnym odcieniu przyjaźni, bez magicznych problemów oraz wampirzych dramatów, Lissa wypadła naprawdę słabo.
W moich oczach niewątpliwie zyskał Mason - przyjaciel szaleńczo zakochany w Rose. Dziwne, że to Lissa zdołała zauważyć. Zaś Hathaway, wiedziona nieszczęśliwie ulokowanymi uczuciami i zazdrością, postanowiła wykorzystać słabość chłopaka. Wyczuwałam między nimi fajną chemię, nawet jeżeli sprowadzała się ona do tej zwyczajnej, szczeniackiej, dalekiej od tej, jaką można było obserwować między Rose a Dymitrem, którego podejście bądź co bądź musiało być nieco dojrzalsze.
Wyprawa do pobliskiego miasta w celu poszukiwania strzyg była misją samobójczą i należy mówić o tym głośno. Nie byłam zadowolona z takiego rozwoju wypadków, zwłaszcza, że takowy przyniósł jedynie śmierć jednego z bohaterów oraz wyeksponował bohaterską postawę Rose, która pokazała się z naprawdę dobrej strony jako lider, ale również wojowniczka. Niestety, po dziś dzień nie umiem rozszyfrować zamysłu takiego rozwiązania pewnych kwestii w książce. Co więcej mam wrażenie, że tych trzysta stron powstało jedynie po to, by zapchać jakoś czas oczekiwania na kolejną część, a zarazem wcisnąć w wydarzenia momenty istotne dla dalszego rozwoju fabuły, o czym dość szybko przekonujemy się, kiedy sięgamy po ,, Pocałunek Cienia ''. Byłam rozczarowana i osobiście uważam, że ,, W szponach mrozu '' to jedna ze słabszych, a może nawet i najsłabsza część całej serii.