Sięgnęłam po tę książkę skuszona opisem obiecującym pozycję poruszającą trudne tematy, zdając sobie przy tym sprawę z tego, że przy jej objętości dogłębna analiza będzie niemożliwa, ale pomimo tego spodziewałam się czegoś... więcej? Po prostu... czegoś? Przyznam, że mam problem z tą książką, bo nie nie wiem, co więcej mogłabym na jej temat napisać. W zasadzie w tych dwóch pierwszych zdaniach mogłaby się zamknąć cała recenzja.
Avery Vandenbour to nastolatka, która nie czuje się dobrze w swojej skórze. Dosłownie i w przenośni - dziewczyna zmaga się z anoreksją i brakiem akceptacji siebie. Po przeczytaniu opisu sądziłam, że wątek zaburzeń odżywiania będzie stanowił rdzeń fabuły, jednak został on potraktowany bardzo po macoszemu. Avery ma anoreksję. Tak jak i większość "fajnych dziewczyn" z drużyny cheerleaderek. I już, koniec tematu. Na upartego można by stwierdzić, że w tym właśnie tkwi cały problem, że nikt o tym nie mówi, że rodzice dziewczyny nie mają o jej chorobie pojęcia i fakt, że ich córka unika wspólnych posiłków jak ognia nie budzi w nich żadnych zastrzeżeń. Niestety, nie wynika to z treści powieści. Nie poznajemy przyczyn, przebiegu, czy skutków choroby. Autorka podkreśla jednak, że anoreksja jest chorobą psychiczną. I to właśnie na psychice głównej bohaterki skupiona jest cała uwaga.
Na co dzień Avery przybiera maskę perfekcjonistki. Bardzo dobrze się uczy, jest zawsze ładnie ubrana i należy do śmietanki towarzyskiej swojej szkoły. Nie czuje się jednak dobrze w tym towarzystwie, bo nie potrafi się w nim odnaleźć. Nawet Katherine, jej najlepsza przyjaciółka nie zna jej prawdziwej twarzy. Ale do brzegu. Również ten wątek mnie do siebie nie przekonał. Przemyślenia głównej bohaterki może i miały w sobie jakąś głębię i poruszono w nich jakieś ważne tematy, ale przez cały czas gdzieś z tyłu głowy kołatało mi się słowo: "hipokrytka". Z jednej strony dziewczyna mówi o tym, że ocenianie ludzi na podstawie stereotypów jest złe, i że chciałaby być miła dla szkolnych odrzutków, z drugiej strony czuje się od wszystkich lepsza. Niestety, wątek z Magentown tylko pogłębił to wrażenie, chociaż sądzę, że zamierzenie autorki było zupełnie inne.
No właśnie, Magentown. Pewnego dnia nastolatka podczas biegania traci przytomność i znajduje się w Magentown, nadmorskim miasteczku, które jest najcudowniejszym miejscem na ziemi. Spotyka tam chłopaka, który wytyka jej jej wady i twierdzi, że chce jej pomóc (wyobraźcie sobie zdziwienie Avery, kiedy później dostrzega go na szkolnym korytarzu!). To wydarzenie sprawia, że dziewczyna rozpoczyna wędrówkę w głąb siebie.
Na koniec powiem tylko, że - przede wszystkim -, niektóre wątki mogłyby zostać rozwinięte, zwłaszcza że książka ta ma niewiele ponad sto stron. Mogłaby być nieco dłuższa, bardziej dopracowana. Pomysł był fajny, językowo też jest całkiem dobrze, ale niestety całościowo coś nie zagrało.
Trudno, ja się z tą książką nie polubiłam, ale nie będę nikomu odradzać jej lektury. Może ktoś inny znajdzie w niej coś, co do niego/niej przemówi. Ona nie była tak naprawdę zła, ale niestety nie mogę również powiedzieć, że była dobra. Amen.