Czuję się wciśnięty w fotel. Tudzież ewentualnie w krzesło.
Nie wiem, jak ugryźć „Pasierba” – że to zwykła opowieść o chłopcu, który zaciągnąwszy się na statek, staje się świadkiem zagłady załogi i trafia do „dzikich”, a następnie historię swego życia opisuje w pamiętniku, który mamy przyjemność czytać? Tak byłoby najłatwiej – wściekłe, oniryczne, ocierające się o śmierć indiańskie orgie, życie na granicy jawy i snu, trzeźwości umysłu i zapomnienia, odczłowieczenia i stania się częścią niepokonanej przyrody, obłędnej zieleni, która pochłania wszystko, zatraca dzień z nocą, wytrąca z biegu czas? Ale to tylko wierzchołek, początek, zaczyn i mieszanka egzystencjalnych znaczeń. Trzeba kopać głębiej, a Saer wkłada nam w dłonie niezbędne narzędzia. Trzeba się tylko odważyć.
Szokujące, barokowo-orgiastyczne opisy życia Indian są bramą, poprzez którą Saer wpuszcza nas do ponurego świata. W tym życiu nie ma „życia”, nie ma „bycia” – bo przecież najbardziej pierwotni z pierwotnych, pozbawieni tabu i kodeksów, niezwiązani sztywnymi regułami ludzie dżungli nie znają takiego słowa jak „być”. Dla nich jest tylko „wydaje się” – rzeczywistość jest dla nich czymś ulotnym, niewiążącym, nieznaczącym. Wulgarne i krwawe (dla współczesnego człowieka) rytuały są oczyszczające i wyzwalające. Dając upust żądzom, spółkując w szale, pochłaniając ludzkie mięso Indianie przekraczali wszelkie granice, a mimo to dzięki temu stawali się lepsi, silniejszy, bardziej wyzwoleni, nieskrępowani i ciągle – mimo życia we wspólnocie – nie tracili swojego indywidualizmu. Czyż nie bywa kusząca myśl, aby zrzucić z siebie wszystkie węzły i supły? Spalić bambosze i poczuć smak krwi?
I jakby na przekór temu, czego doświadczył chłopiec, gdy trafia do aktorskiej trupy, zmuszony jest odtwarzać to, czego doświadczył w dziczy. Tym razem tworzy ułudę rzeczywistości, gra naśladując coś, co sam przeżył, dostosują jednak opowiadaną historię do wymagań szefa i żądań publiki. Ten krótki etap w życiorysie narratora jest kolejną kopalnią znaczeń, cudowną żonglerką tym, co realne i tym, co z realnością nie ma nic wspólnego.
I nachodzi wreszcie myśl, że ludzie skazani są na samotność, która najlepiej unaocznia się w chwili śmierci, a przeżyte życie to zbiór śnień, wspomnień i urojeń. Porywająca to była wyprawa w świat czasu, przestrzeni, fizycznych doznań, reminiscencji i ech. Czytanie Saera było dla mnie jak wizyta w fotelu u pana Morfeusza, który oferuje dwie drogi, dwie pigułki.
Będę wracać do Juana i czekam na więcej.
reminioscencje
Przekład Barbary Jaroszuk, okładka Łukasza Piskorka